Dziś zakończył się etap I pozbywania się nadprogramowych kilogramów.
Od dnia 12 stycznia, kiedy zaczęłam udało mi się pozbyć 8,9kg i 50,5cm. Nie jestem już trzycyfrowa i normalnie sama sobie biję pokłony. Bo chociaż czasem wcale nie jest łatwo wytrwać, zdarzają się potknięcia, ale jak widać można dać radę.
Staram się codziennie pochodzić albo pojeździć na rowerze, ale to raczej za mało. Mam wrażenie, że moje ciało stało się jeszcze bardziej miękkie niż było (a ogólnie to byłam rozlazła taka) a to chyba nie jest dobry objaw. Staram się jeść wszystko, oczywiście z umiarem i z głową. Zamiast smażonego wybieram gotowane lub pieczone. Stawiam głównie na kasze i ryż, ale makaron (normalny) albo ziemniaki też się zdarzają. Na pierś z kurczaka niedługo nie będę mogła patrzeć, więc staram się urozmaicać. Przekonuję się do ryb, ale opornie to idzie. Już bym chciała mieć swoje warzywa, ale jeszcze trochę trzeba poczekać.
Kolejny cel to 90kg. To tylko 9,7kg do zrzucenia. Komu ma się udać, jak nie mi?
Co może mnie zmotywować dodatkowo? Mój brat będzie miał potomka ;) i może się zdarzyć (ale nie wiem tego na pewno), że może będę chrzestną i fajnie byłoby wyglądać na mniejszą. Ale na spokojnie, bez cudowania, głodzenia się itp. Zachować spokój i powoli do celu