Postanowiłam sobie, że zaczynam od następnego weekendu.
Czekam na rozpisaną dietę, bo sama jakoś nie potrafię sobie tego poukładać - a chcę, żeby to było zrobione z głową.
Postanowiłam sobie także, że kończę ze słodyczami.
Lubię słodkości, ale największą słabość mam do lodów i z tego będzie mi najtrudniej zrezygnować.
Jestem zwyczajną "lodomanką".
Trochę zaniepokoiło mnie dzisiaj to, że mentalnie przygotowuję się do tego, jak do jakiejś wielkiej bitwy.
Pozwoliłam sobie dziś na kawałek sernika, no bo przecież od przyszłego weekendu już nie będę go jadła.
Tak samo z jutrzejszym obiadem. Mój mąż wspaniale gotuje, na jutro wymyślił swój gwóźdź programu, czyli zapiekankę z makaronem.
Na pytanie: będziesz jadła? (bo wie o moich dietetycznych planach), odpowiedziałam: oczywiście, od przyszłego weekendu nie będę już przecież jadła takich rzeczy.
Masakra jakaś, szykuję się do tego psychicznie, starając się "najeść" i zaspokoić swoje łakomstwo na zapas.
Nie wiem. czy to dobry sposób.
Chyba nie.