Jeszcze nie jestem pewna co do tego powrotu ale postaram się. Nie chcę się do niczego zmuszać bo wtedy nic nie wychodzi.
Ale dzisiaj piękna pogoda była w Brukseli. W cieniu mój termometr pokazywał +25 stopni. Wiosny nie ma ale za to jest latooooo ... Mogłoby tak być codziennie.
Jak wyszłam z domu o 11 to wróciłam koło 15 na jakąś godzinkę. Filip niemiłosiernie płakał, chyba ząbki się mu wyrzynają. Moje malutki biedactwo. Nie miałam co mu dać jedynie ostatni czopek. Dostał i po kilku minutach uspokoił się. Był tak wyczerpany płaczem, że zasnął mi na rękach. Oh ten mój mały berbeć ukochany. Musieliśmy zaraz po tym jak zasnął znowu wyruszyć z domu. Poszliśmy do apteki, która miała akurat dzisiaj dyżur. Bo tutaj apteki w tygodniu otwarte od około 9 do 19-20 a w weekendy są zamknięte. Na całą Brukselę w weekend jest tylko kilka aptek, które mają dyżury.
Po aptece kolejny dłuuugi spacer ze znajomymi. No i o 20 powrót do domu. Nogi to już mi w ... wchodzą, że tak niekulturalnie powiem. Narobiliśmy we trójkę chyba z 30 km dzisiaj. Ufff dobrze, że już koniec tego dnia. Oby noc była spokojna.
ŚNIADANIE:
- owsianka
II ŚNIADANIE:
- pół kanapki z jajkiem i kurczakiem
- kawa espresso ze sklepu
- gofr
OBIADO-KOLACJA:
- tortilla
- ice-tea musująca
KOLACJA:
- jeden słabiutki drink z puszki
- może z dwie szklanki coli
Menu okropne ale to nic. Jest weekend w końcu. Czas do odstresowania i odpoczywania. Mam wielką wielką ale to wielką nadzieję, że moje plany na temat przeprowadzki w czerwcu powiodą się. Może na reszcie zamieszkamy w domku na "wsi" z ogrodem, garażem i więcej niż jedną sypialnią, w miejscu w którym będę miała do dyspozycji więcej niż ok. 40 m2, gdzie Filip będzie oddychał świeżym powietrzem, bawił się z Sophi w ogrodzie.
Marzenia czasami się spełniają. Warto marzyć. Dzisiaj ten dzień źle się nie kończy, wręcz przeciwnie. Mimo mojego wyczerpania fizycznego to psychicznie bucham energią.
No dziubiś trochę dziwną minkę strzelił bo dopiero co się obudził.