Dzień 1 (ile kalorii ma latte i dlaczego tak
dużo?)
Pierwszy dzień na SD i czuję się tak lekko! [ale w lustrze bez zmian ha ha]
Kurczę, pierwszy raz od bardzo dawna jadłam, byłam względnie najedzona, ale nie ociężała. Jaki to piękny stan!
Wszystko zgodnie z rozkładem jazdy, aż nawet zdziwiona jestem, że nawet o 19 mam zaplanowaną małą kolację. No wreszcie - nie jestem głodna wieczorem to nie buszuję po szafce ze słodyczami. Niech się wypchają Ci orędownicy "nie jedzenia po 18".
Byłam też dziś na kawie z koleżanką.
Ponieważ rano nie wypiłam kawy po południu już musiałam (jedna dziennie jest dla mnie obowiązkowa dla zdrowia psychicznego i ogólnej dobrej kondycji).
Ale wybrałam wariant najskromniejszy... no dobra, może nie naj, ale jak na mnie to i tak duży wyczyn: latte na mleku 2%. Jedyny problem to rozmiar: z łakomstwa wzięłam "wiadro" tj. 500ml. Jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy zastanawianie się ILE KALORII ma moja kawa. Dziś sprawdziłam, Vitaliusz twierdzi, że moje "wiadro" latte bez cukru to 300kcal. No niech będzie - zamiast przekąski popołudniowej. W dziennym limicie kcal się zmieściłam, "zmiana" przekąski na kawę zgłoszona w rozkładzie - można dalej.
Martwi mnie tylko jutrzejszy wieczór..
Idę na domówkę - będą sałatki z majonezem.
Będą kolorowe drinki z sokami słoooodzonymi.
Hymm.. po prostu zjem więcej jogurtu naturalnego w domu, żeby mieć poczucie napchanego żołądka - nie będzie mnie ciągnęło do stołu.
DRINKI... hymmm.. postawię na umiar.
Silnej woli życzę wszystkim - duża pokusa przed nami grubasami jutro...
Dzień 0.2 jest dobrze
Dziś muszę się sama pochwalić, dzień zakończony sukcesem.
Co najważniejsze:
wszystkie czekoladki grzecznie leżą nierozpakowane w szafce, nie było podjadania pomiędzy posiłkami, ani żadnej coli.
Pół dnia spędziłam dziś w centrum handlowym na wyprzedażach.
Kupiłam, bo kupiłam super milusie spodnie do spania w OYSHO (uwielbiam ich ubrania).
Miałam też chwilę zwątpienia: wpadłam do Reserved a tam.. jesu, dżinsy w moim rozmiarze!!!
Normalnie wszystko się zgadzało: model Regular, 34 na tyłek, 34 nogawka - niebo! Popędziłam z tym cudem do kasy od razu, ale wyhamowałam. Na szczęście mój głos wewnętrzny zaczął alarmować: HALO! Odchudzamy się m.in. po to, żeby nie musieć kupować spodni spoza normalnej rozmiarówki, które sieciówki łaskawie rzucą ze starych kolekcji!! Zadziałało. Odłożyłam spodnie i opuściłam sklep.
Na zakupach byłam z siostrą mojego męża - standardowo już.
I standardowo po 2h łażenia robimy sobie przerwę kawową w Caffee Heaven.
Tym razem też, z małą różnicą: ona piła swoją latte grande karmelową a ja wodę.
Wystarczyły mi te wszystkie zapachy syropów i bitej śmietany. Było co prawda DZIWNIE, ale można przywyknąć.
Gorzej, oj znacznie gorzej, było w części restauracyjnej.
Wszystkie te zapachy i smaki, od których jestem uzależniona: soczysty whooper z podwójnym serem.. kurczaczki z KFC, nawet Big Mac :( :( :( I jak się jest na diecie, to nie ma mocnych - wśród wszystkiego co Cię otacza widzisz TYLKO i WSZĘDZIE ludzi jedzących. Objadających się. Wszystko w zwolnionym tempie. Ehh...TORTURA!
Byłam dzielna, bardzo dzielna bo się nie skusiłam.
Wracając do domu naszła mnie jednak przykra refleksja: to nie ja rządziłam dotychczas tym co jem - to smaki i przyzwyczajenia rządziły mną :( I o ile jak się przekonałam mogę zrezygnować ze słodyczy (nawet mogę patrzeć na pudełko bombonierek i ich nie tknąć - serio!), to trudniej mi zrezygnować ze smażonego fast fooda. Odmówienie sobie tej "przyjemności" sprawiło mi dziś przykrość. I wmówienie sobie: co tam whooper, mam jogurt naturalny - nie wchodzi w grę..
Niemniej - trzymam się, a jutro 1szt dzień Smacznie Dopasowanej.
Dzień 0.1
Dzień można powiedzieć zakończony sukcesem.
Udało mi się zjeść mniej i zdrowiej niż zwykle. Z przerwami co 3,5h i co najważniejsze: bez przekąsek "pomiędzy". Jak się człowiek hamuje i świadomie pilnuje tego co je to dopiero widać ile rzeczy się je tak mimochodem: tu czekoladka nadziewana, tu latte wypasiona z syropem i bitą śmietaną, a tu ciasto czekoladowe ze świąt.
O nie - wszystko po świętach podojadane, na szczęście nie było tego wcale dużo. Wszystko dzięki wigilii u teściowej. Sama nie szykowałam to i dojadać nie było potem co.
Jako "zastępstwo" słodkich umilaczy postawiłam sobie w szafce herbaty zielone.
Najróżniejsze rodzaje, najlepsze marki - jako pełnowartościowy substytut Ptasiego Mleczka czy moich ulubionych Trufli. Jak mnie tylko zacznie brać na słodkie - zrobię sobie herbatę.
Porządkowałam też zdjęcia ze ślubu - sprzed 8 miesięcy.
Może "rozpacz" to za duże słowo, ale ten podwójny podbródek :( Te otłuszczone kolana :(
Te masywne uda :( Taaaa.. to jest dopiero porażka - wszystkie Panny Młode chudną przed ślubem (a przynajmniej się odchudzają). A ja tyłam. Waga na 8 mies. temu: 76kg.
Waga po podróży poślubnej? Jakieś 79kg.
Wiem, że dzięki uporowi i silnej woli mogę znowu ważyć 68-70kg. I jeśli się zawezmę już TEGO LATA nie będę miała kompleksów na plaży. Tym optymistycznym akcentem kończę moje użalanie się nad własną wagą.
Przełom
A więc ktoś to wreszcie powiedział na głos. Jakby tego było mało - w sklepie obuwniczym.
Że niby łydkę mam grubą i może by kozaki zamówić z cholewką na wymiar..?
Hymm.. 42cm w obwodzie to tak dużo...? Że zaraz "gruba"?
Za buty podziękowałam, ale w domu pierwsze co to odpaliłam pomiary z wagi optymalnej 71kg.. no i czarno na białym: 38cm było.
BYŁO.. 3 lata temu. Całe kilogramy cukierków temu, całe litry słodkiej latte z bitą śmietaną i syropem karmelowym temu..
Reszta też chyba "była" - z rozmiaru 38/40 przeskoczyłam na 42/ a nawet spodnie już nieśmiałe 44...? Źle się z tym czuję. Od jakiegoś czasu już źle, ale nie mogłam przezwyciężyć własnego lenistwa.
Jedna taka moja koleżanka zapytana o jej sposób na sylwetkę mówi: po prostu nie jedz.
I trudno nie przyznać jej racji: wszystko krąży wokół tego, że jem więcej niż potrzebuję jeść. Jem kiedy "mam chwilę", nie kiedy jestem głodna. Jem co jest pod ręką - zamiast poświęcić trochę czasu na zaplanowanie i przygotowanie posiłku wcześniej.
Czas to zmienić, chociaż chyba nie ma czegoś takiego jak optymalny czas na odchudzanie.
Dlatego zdecydowałam się na "TERAZ" - nie od pierwszego, ani nie od poniedziałku. Po prostu teraz. I mam ogromną nadzieję, że wytrwam ten trudny początek - potem już "poleci".