Cały dzień błogiego lenistwa za mną.
Wczorajsze oficjalne ważenie pokazało 75,4kg!! Jeszcze 7,4kg i będzie sukces!!
Szykując się wczoraj do obiadu z przyjaciółmi starałam się "zaoszczędzić" trochę kcal, aby bilans na koniec dnia był przyzwoity. I chyba był, chociaż za to szaleństwo słodyczowe cierpiał żołądek .Ale po kolei.
Znajomi - to bardziej znajomi męża, ja tak bardziej do towarzystwa niż z czystej sympatii wzięłam w tym udział. I ona i on to tacy "ą, ę, pierre kardię", więc nawet taka czynność jak spożywanie dobrego posiłku z nimi jest czynnością dość stresującą. Dla mnie. Bo mój mąż się tym generalnie nie stresuje.. Dla uzupełnienia obrazu krótka charakterystyka tej pary: wieczni narzeczeni, po 36 lat, pracoholicy i ą, ę tacy "kurturarni": o malarstwie Bosha, o wymianie handlowej w ramach UE i kryzysie w urzędach.. Nie moja bajka. Ale że mój mąż zna się z tym gościem z 10 lat, zanim ten gość znalazł swoją egzaltowaną narzeczoną.. hymm.. jest bardziej wyrozumiały. Ja nie. Czy muszę dodawać, że Dziunia nosi rozmiar 34, ma wklęsły brzuch, duży biust i na każdego patrzy z góry..?
Mniejsza z tym - byliśmy we włoskiej restauracji. Jak twierdzą - a odwiedzili już wszystkie restauracje we Wrocławiu - knajpa najlepsza z włoskich. Och i ach. No więc - poszliśmy spróbować. I bez rewelacji. Zamówiłam sałatkę firmową (pekińska + 2 plastry szynki parmeńskiej + 4 płatki parmezanu, zero sosu) + taki placek cienki foccacia (coś jak spód od pizzy)w rozmiarze rozwałkowanej bułeczki. Nie było źle pod względem kalorii. Skusiłam się za to na to tiramisu - wg właścicielki lokalu i naszych znajomych MANIFIQUE .. (wiem, słaba jestem - jak mi ktoś macha tiramisu przed nosem to nie może się skończyć dobrze). I zjadłam - 5 łyżeczek od herbaty, resztę oddałam mężowi.
Czemu? Bo byłam rozczarowana. Skusiłam się po 3tyg nie jedzenia słodyczy na taki rarytas a tu ..przesłodzone ciasto, nawet nie nasączone dobrze kawą. Generalnie: dupy nie urywało. Porcja też dość mała. Nie mam żadnych wyrzutów sumienia, totalnie!! Do obiadu nie wypiłam ani kieliszka wina (ostatnio nie mam ochoty!) na co znajomi uporczywie wpatrywali się w mój brzuch: "może chcecie nam coś powiedzieć?" Była za to zielona herbata i mała kawa (bez cukru).
Kolacji wg SD już nie jadłam - zapchałam się obiadem..
A dzisiaj mąż pojechał w delegację. Zostałam na cały dzień sama z dwoma psami - naszym i teściów (pojechali na expres narty). I zaczęło się krążenie po domu. Muszę się przyznać bez bicia - do kawy z dobrze spienionym mlekiem pozwoliłam sobie na:
-- 1 krówkę mleczną
-- 1 małe toffiffi
.... bo po prostu jak leniwa niedziela i muzyczny chill out to kawa musi być z małym słodkim!!!
I też nie mam wyrzutów sumienia - spaliłam to na godzinnym spacerze z psami.
Spacerze... te dwa wariaty mnie nieźle przegoniły po parku!! Dużo śniegu, dużo zabawy, dużo ruchu. A wieczorem jeszcze jakaś zumba z you tube'a mnie czeka!
Zaczynam mieć mądre przemyślenia, że dieta nie jest celem samym w sobie.
Nie jest też nim konkretna liczba kg na wadze.
To raczej kwestia dobrego wyglądu ciała w lustrze i poczucia, że jest ok.
Do tego będę dążyć, ale już bez obaw, że jeden mały grzeszek w postaci krówki zrujnuje moją całą 3tyg pracę nad sobą. Co to, to nie.
Nie daję się wytrącić z rytmu - odchudzam się dalej. Z rozsądkiem. Nie dajmy się zwariować :)))