nowy początek
Chwilę mnie tu nie było - 5 lat dokładnie odkąd udało mi się uzyskać wymarzoną wagę 62kg. Niestety w ciągu ostatnich kilku miesięcy wróciłam do złych nawyków żywieniowych: zaczęło się niewinne - tu jakaś nutella na śniadanie okazjonalnie, co na przestrzeni kilku miesięcy stało się standardem, pizza/ makaron/ burgery/ sushi wieczorem - bo po całym dniu pracy nie chce się gotować a głód jest przeogromny..i tak oto jestem - 6.5 kg cięższa i trzeba się ogarnąć żeby wbić się znowu w ciuchy letnie oraz- przede wszystkim: wrócić do dobrych zwyczajów.
Bedzie to ciężka walka ze słabościami.. kilka miesięcy temu zaczęłam nową pracę, dość stresującą, dużo podróży a jedzenie w delegacji nie sprzyja dietom... sprzyja tyciu. I z tym będę się mierzyć!
walentynkowe dogadzanie sobie :-)
Ehh dziś był dzień przyjemności :)
Od rana czekałam na tą kolację z Maużonem: w zaciszu domowym z zamówionym sushi.
Wreszcie była chwila żeby spokojnie porozmawiać.. W codziennym biegu nie ma czasu na naprawdę ważne rozmowy - jest tylko krótkie raportowanie zadniowe: wymaz z gardła zrobiłeś? na wymianie oleju byłaś? Szkoda, że wieczór taki krótki...Ale: mamy całe życie dla siebie :)
Ostatnio nie mam zacięcia i "serca" do diety - dietuję ale raczej 'z braku laku' i siłą rozpędu niż z wyraźnej potrzeby. Patrzę w lustro i podoba mi się to co widzę. Nie chcę doprowadzić się do poziomu wystających gnatów.. He he, wiem - jeszcze do tego spokojne z 10kg :D :D :D
Zbiłam BMI z 27,1 do - obecnie: 24,1. Jest nieźle :-)
Przeczytać taki komentarz do BMI:
Gratulacje, Twoja waga jest w normie!
Nie musisz podejmować żadnych kroków związanych z Twoją wagą. Zachęcamy jednak do zdrowego żywienia.
.. to dla mnie jeszcze ciągle szok i niedowierzanie.
Oczywiście zawsze może być lepiej, czuję, że te 69 jest już blisko i jednocześnie daleko..
Waga już tak nie spada szybko jak wcześniej.. I teraz właśnie trzeba zacisnąć zęby i "trzymać gardę" bo jest ten okres krytyczny. Te 3,5kg przede mną to będzie ciężka orka..
I zaciskam zęby trochę: w kuchni pachnie mi świeży komiśniak a ja piję wodę.. Bo jedzenie godz przed snem to zły pomysł!! Niezależnie od tego jak ten chleb pachnie...
W następnym tygodniu wybieram się na jakiś mały shoping.. Generalnie zakup nowych spodni to mus. Będzie też z kwestii przyjemnościowych: laser na twarz -- walczę z niedoskonałościami, syfami wieku okołotrzydziestkowego i skutkami mojej wielkiej pasji do testowania na twarzy wszystkiego co zaineresuje... Twarz mam mega podrażnioną a na wizytę u TEJ akurat dermatolog (i to prywatnie) czeka się min, 2 tygodnie. Nie myślę nawet ile "popłynę" - trzeba myśleć w kategoriach kosztu alternatywnego kupienia kolejnych kremów za ponad-sto-złotych, które mają pomóc ale w efekcie robią gorzej.
Mogę się pochwalić tym, że w lutym nie skusiłam się na żaden niepotrzebny zakup: żaden piąty żel pod prysznic do kolekcji, żaden krem cudownie działający (miniatura Estee Lauder Idealist się nie liczy przecież!), na żadne kupowanie niczego NA ZAPAS. I jestem z tego dumna.
Czas pakować swój lunch box na jutro..
Trzymajcie się chudo.. :) i zdrowo!
krótki update -- jestem, jestem, dietuję wytrwale
Dziś będzie krótko i szybko, bo czas goni.. Ostatnio całe dnie przed komputerem spędzam, wieczorem oczy zbyt bolą żeby tu zaglądać.
Ostatnie dni dietowo dobrze. Drobne grzeszki i przekłamania w porcjach sie zdarzają:
-- bo jak się zastosować do przepisu smacznie dopasowanej: 1,3szt jajka. Nie umiem wydzielić tego 0,3szt - daję różnie. Na dużego głoda: 2 jajka, na małego 1. Gdzieś tam się bilansuje - trzeba w to wierzyć. Ogólnie SD po 50 dniach ponad robi się nużąca. Ile można jeść kurę na obiad w tej samej konfiguracji albo w 5 innych dobrze znanych? Brak mi nowości.. czegoś co "zakręci" moje kubki smakowe i chwilowo zmonopolizuje moje gotowanie...
Mąż przywiózł z nart moją ulubioną czekoladę Studencką z Czech. Kurczę.. Jest to wielką, bardzo wielką pokusą: zjadłam 1 kostkę w niedzielę. Ale jedną małą, a nie cały pasek.
Życie to suma małych przyjemności, czyż nie?
Muszę też coś postanowić w temacie kupna nowych spodni.
Obecne nie nadają się żadną miarą do noszenia do pracy: wyglądam jak skejt z krokiem przy kolanach. Mnie to cieszy - ale podejrzewam, że dostawców i współpracowników taki niechlujny wygląd może razić.. A waga leci dalej w dół (i niech nie przestaje!).
Nie wiem czy ten tydzień zakończy się sukcesem wagowym - z okazji "walentynek" będzie sushi. Ehh nie umiem odmówić! Liczę tylko na mój umiar.
Następny tydzień znowu będę sama (Maużon w delegacji na tydzień) - wygląda na to, że skorzystam z mojego zaproszenia do SPA. Bardzo tego potrzebuję.
Zmykam nie komentując tego co u Was. Ale - czytałam. Kamalo - trzymam kciuki za wyzwanie lutowe [PS. ja czytam, nawet bardzo dużo..]:) Ragienka - pieczywo z lidla.. mmmmm... że też musiałaś mi o nim przypomnieć tak brutalnie! Jowis - chciałabym mieć już te 70 co Ty i to zacięcie do biegania.. albo przynajmniej dobre chęci! U mnie - od wiosny!
Do następnego miłego - trzymajcie się ciepło i chudo. Czekaj - nie chudo: szczupło i zgrabnie. Dbajmy o polityczną poprawność.
Ruszyła!
Jak w temacie - waga znowu ruszyła, w ostatni tydzień zjechało 1,2kg. Dziś już na wadze oficjalne 73kg. Do 6-ki z przodu: 3,1kg.
Zakładam się ze sobą, że do 02.03 będzie ta szóstka osiągnięta!
O ile żaden przestój po drodze nie pokrzyżuje planów :) Generalnie: WSZYSTKO JEST NA DOBREJ DRODZE :)
Byliśmy dziś ze znajomymi na kawie, która się przeciągnęła w obiad w mojej ulubionej meksykańskiej restauracji.. Ale wiecie co? Wypiłam tylko 2 filiżanki zielonej herbaty i zjadłam sałatę z kurczakiem. I tyle z mojego ucztowania, ale naprawdę bardzo mi smakowało.
Obiad u teściowej nie doszedł do skutku - i na szczęście, bo skończyłoby się kluskami śląskimi z zasmażkami wszystkimi możliwymi. Odkąd zaczęłam się odchudzać unikam takich tłustych potraw - mojemu mężowi też gotuję raczej chudo. I skończyły się moje problemy z żołądkiem, z wzdęciami, z uczuciem ociężałości. To są zdecydowanie zmiany na plus.
Taka mnie refleksja nachodzi: fajnie, że waga spada ale co tu zrobić żeby utrzymać ją na dobrym poziomie cały czas i uniknąć jojo? Muszę się dokształcić w tym zakresie - koniecznie.
Siadam czytać co u Was.
Foch
Po raz czwarty od soboty skasowało mi cały wpis.
Bojkotuję i strzelam focha na adminów vitalii, którzy NIC z tym nie robią!!!
Pokrótce co u mnie ostatnio:
--- sobotni fryzjer: 3h super przyjemności, ale z balejażem czuję się średnio świetnie. Czekam aż się to zmieni w kierunku: świetnie
--- sobotnio-niedzielne spotkania towarzyskie: w sobotę było piwo grzane na wypasie 1L (600kcal - uwierzycie?!?!?) Nie mogłam sobie odmówić. W niedzielę na urodzinach tylko 2 lampki wina.
Waga stoi od czwartku na 74,2 kg i nic jej nie rusza.
Nawet w niedziele godzinę ćwiczyłam!! Zakwasy na brzuchu czuję do dziś!
I nic cholery nie bierze.. No nic, mam czas to poczekam aż łaskawie drgnie.
Jutro Tłusty.Pączkom mówię zdecydowanie NIE. Na szczęście nie jestem jakąś szczególną ich wielbicielką - zdecydowanie wolę faworki. A faworki na jutro kupiłam sobie 4szt. Dokładnie 4g na wadze kuchennej. Mąż będzie miał "wyżerkę" w pracy, więc mogłam być egoistką w tej kwestii. I nie - nie będę sobie wmawiać, że od 4g faworków urośnie mi dupa. Pani w cukierni prawie mnie wyśmiała jak powiedziałam, że chcę 4szt. Ale nic..
Idę walczyć z brzuchem, potem wykąpana usiądę jeszcze poczytać o Waszych zmaganiach. Dużo silnej woli jutro!!!
Leniwa niedziela
Lenię się od rana :)
Przespałam chyba 10h, obudziłam się rześka i nawet wzięłam psa na spacer zanim Maużon wstał. Obaj zdziwieni :)
Wczorajsze popołudnie z przyjaciółmi było bardzo sympatyczne. Jedzeniowo - nie ruszyłam nic, wypiłam za to 600kcal w litrze piwa. Oj, piwa nie piłam z rok czasu. Wczoraj mnie wzięła wybitna chęć i niestety tak wyszło jak wyszło. Zamierzam to dzisiaj spalić i zapomnieć o wszystkim.
Przeglądam różne blogi o zdrowym stylu życia, wkręciłam się dziś w wątek Ewy Chodakowskiej i kurczę - spróbuję tych jej ćwiczeń w domu. Tak żeby przygotować się do wiosennego biegania. Zobaczymy jak mi to wyjdzie.
Jedzeniowo - ok, z wcieraniem vichy cellu destock dalej konsekwentnie działam. Po miesiącu zauważyłam zdecydowanie lepsze napięcie skóry.
We wtorek jest u mnie na osiedlu akcja ze zbieraniem odzieży dla PCK. Zrobiłam rano akcję w szafie i listopadowe dżinsy - wyglądają jak nowe - już spakowane dla PCK. Inne rzeczy - koszule rozm. 44 i tym podobne: OUT. To takie ostateczne rozprawienie się z tą wagą 82kg. Nie chcę więcej tak wyglądać - wszystkie rzeczy, których z uwagi na krój nie da się przerobić na mniejsze - oddaję. Nie będą mi już potrzebne, a komuś mogą się przydać.
Wdrażam też na oszczędnościowy system zakupowy: nie kupuję już rzeczy "na zapas" - bo promocja była, bo na pewno zużyję, bo żele do mycia tak szybko się kończą, że potrzebuję mieć 5 otwartych w domu. Ile kasy się w taki sposób "zamraża" niepotrzebnie? Nie dam się już robić tym marketingowcom, którzy chcą mi wmówić, że muszę mieć więcej rzeczy w jednym rodzaju. Niech żyje świadome kupowanie!
Spokojnej, leniwej niedzieli :)
Hit za hitem!
Co za tydzień!
Wczorajsza ocena pracownicza - najwyższa w dziale. Pracownik roku i te sprawy, ale przede wszystkim: kilka stówek od następnej wypłaty + voucher do SPA ( w ramach nagrody za osiągnięcia). Jestem zadowolona, ale i wyczerpana energetycznie tymi ostatnimi dniami... Poniedziałek mam wolny - jeszcze jakiś zaległy urlop się uzbierał, chętnie wykorzystam na wypoczynek.
A jutro rano - sama radość! 2h przyjemności u najlepszego z najlepszych fryzjerów :) Już jest mi przyjemnie.
Dietowo - trzymam się, ale nie żebym już to jakoś przeżywała. Jedzenie jakie jest to już zdążyło wejść mi w przyzwyczajenia. Tzn. - na szczęście najadam się dużo mniejszymi porcjami niż kiedyś. Zdarzają się ciągoty -do kawałka "czarnego lasu" np. Ale tłumaczę sobie, że patrzenie wystarczy. I na razie wystarcza.
Ciuchy, ciuchy. Najnowsze dżinsy - zakup z listopada (rozm. 44) zapięte mogę już swobodnie zsunąć z siebie, takie są luźne. Boczki poszły w cholerę :) I dobrze, niech nie wracają. Pomału z opony zimowej robi się letnia. Obcy ludzie - różni, sprzedawczyni z mojej herbaciarni, jakieś tam panie z księgowości - sypią komplementy jak dobrze wyglądam. Kurczę! Nawet jak połowa z tego to zwykła kurtuazja to i tak bardzo miło tego słuchać :) Napędza to bardzo do dalszej walki o lepszy wygląd i samopoczucie.
Podglądałam wagę wczoraj rano. Było tylko -0.2kg, ale nic - w końcu jak jest @ to nie ma cudów!! Jutro oficjalne ważenie to zmienię pasek. Wcale, ale to wcale mnie to nie martwi. Robimy swoje, nie? Efekty będą, nie ma siły - muszą być.
Trzymajcie się chudo, siadam do czytania co u Was.
Pozytywnie!
Dziś już humor zdecydowanie lepszy, choć w pracy wciąż nerwówka.
Byle do weekendu, który zapowiada się wspaniale: dużo spotkań z przyjaciółmi, fryzjer w sobotni poranek i być może jakieś małe zakupy :) Eh, życie jest piękne :)
Jakiś rok temu kupiłam sobie na wyprzedaży w ZARZE piękne klasyczne czarne spodnie w kant. Ich tajemnica tkwi w świetnym kroju. Oczywiście pod warunkiem, że jest się suchodupą. Bo o ile z sukienkami tam nie miałam problemu to spodnie... Nie, to ponad moje siły włożyć na dupę spodnie tej sieci. Ale rok temu uparłam się i kupiłam (zakup z serii: może akurat, kiedyś schudnę?). Rozmiar 42 co prawda... Ale kto robi tam zakupy to wie JAKIE 42 to jest!! MAŁE!
I dziś te spodenki przełożyłam z półki: może kiedyś, na: idealne na jutro.
Wszystko dzięki temu, że od 5 tyg "trzymam się za twarz" i pilnuję tego co jem.
W końcu te zgubione 7,5kg coś znaczy, prawda???
Trochę się średnio czuję jak chodzę w tych luźnych dżinsach zjeżdżających z tyłka, niechlujnie zwisających na tyłku. Ale tłumaczę sobie: jeszcze parę kg i będą nowe dżinsy!!
Skoro dałam radę 5 tyg to dam radę kolejne 5 prawda?
31 dni do bikini - to zobowiązuje! [nawet jeśli w efekcie skończy się na tankini ;) ]
W utracie kg piękne jest to, że z każdym straconym KG czuję się lepiej w swoim ciele, ze sobą tak w ogóle. Patrzę w lustro - i przypominam znowu siebie :)
Jestem w tak pozytywnym nastroju, że nawet jutrzejsza masakra w postaci ocen rocznych mnie nie martwi. W pt wieczorem idziemy z Maużonem do przyjaciół Włochów. Taka sympatyczna parka, a jak gotują!! W menu już zapowiedzieli pizzę.. Ale jak oni zrobią pizzę, to czuję się jakbym była znowu w Bolonii... Dla mnie będzie SPESZAL EDYSZYN z mniejszą ilością sera ;) Ot taki drobny gest w stronę mojej diety. I nie - nie będę się biczować z tego powodu!!
Byle do piątku!
Nie chce mi się..
Dzisiaj znowu miałam z lekka nerwowy dzień (coś tak od poniedziałku leci..), do tego PMS w pełni.. Nie jestem w najlepszej formie. Ale staram się trzymać fason. Dietowo trzymam.
Znaczy oprócz tej jednej krówki (ale to ostatnia w domu była, więc to ostatni raz było!!)
Dziś nic mądrego nie wymyślę.. przede mną tylko długa kąpiel, jakaś maseczka może.
Trzymajcie się chudo, ja muszę przeczekać..
"Muchomory na humory"
Nastrój leci na łeb, na szyję z powodu @.
I z tego też powodu (oby) brzuch mi znowu napęczniał i generalnie szału nie ma. Czuję się jakaś taka ciapata. Rozmemłana. Dietę trzymam, choć jest trudno. Miesiąc temu przez @ był początek diety - miałam ogromny zapał. Teraz po miesiącu jakby się ten poziom zapału unormował. I zaczęły mi chodzić po głowie zachcianki - a to rogalik z czekoladą albo z marmoladą. Ewentualnie kawałek tortu czarny las z mojej ulubionej cukierni. Ale mówię sobie: nie, nie - w sobotę idę do fryzjera. Będzie przyjemnie. I ta przyjemność będzie trwała dłużej niż te kilka minut na języku.
Przestałam liczyć ile dni jestem na diecie. Jeśli zmiana ma być "za stałe", to nie mogę tak odliczać. Bo to by poniekąd było odliczanie do końca diety, traktowanej jako mus - coś, przez co muszę przejść aby znowu... wpieprzać. Nie mogę iść tym torem, dlatego przestałam liczyć.
Mąż marudzi.
Że się zafiksuję na Paris Hilton, na Angelinę, na Keirę K. I że w tym kierunku się uprę.
Śmieję mu się w nos. Przecież mi to nich z 15kg brakuje!!!! I zupełnie nie mój typ.
Ale co to jest mój typ?Jakby się zastanowić wiem jak NIE CHCĘ wyglądać.
Ale moja wizualizacja jak będę wyglądała po diecie... moja wizualizacja jest mało wyraźna.
Ale pracuję nad tym.
Wrzuciłam sobie jako wpis prywatny moje wymiary z ostatniego odchudzania jak udało mi się osiągnąć 68,5kg. A może powinnam wrzucić sobie zdjęcie moich szortów kupionych w ubiegłe wakacje? Szortów w rozmiarze 44 jako "never again"?
Na razie nie robię nic. Tzn. pilnuję, żeby nic nie zjeść nadprogramowo.
Pół słoika peelingu czekoladowego poszło przez te pokusy, trzeba chyba uzupełnić zapasy tych słodyczy. Muszę przeczekać ten gorszy nastrój. Za kilka dni będzie lepiej!
Siadam czytać co u Was.