O rany, ciężko jest podsumować 8 minionych miesięcy, chąc to zrobić gruntownie, przejrzałam swoje wpisy pomiarowe, notatki w kalendarzu i notatniku, gdzie zapisywałam sobie propozycje posiłków na kolejne fazy. Zerknęłam też do szafy i pudeł z ciuchami, oraz fotek z różnych imprez, bo walka z kilogramami przyniosła też zmiany stylu ubierania i życia. No ale po kolei.
Dietę rozpoczęłam 13 listopada i był to pełen spontan. To był bardzo ciężki moment w życiu osobistym, wydawałoby się, że niesprzyjający dietowaniu. A jednak. Nie miałam kontroli nad innymi sprawami i zakiełkowała we mnie myśl, że chociaż nad wagą chciałabym zapanować. Wcześniej próbowałam różnych diet, między innymi SB, z pozytywnym skutkiem, ale krótkotrwałym, kolejne podejście już nie zachwycało, więc ta dieta odpadała. Znajoma polecała dietę, Montignaca, poważnie nad nią myślałam, ale w międzyczasie usłyszałam gdzieś o diecie przyspieszającej metabolizm. Postanowiłam się doinformować i zaczęłam grzebać w internecie. Znalazłam kilka luźnych wpisów dziewczyn, które kierowały się książką Pomroy, ale miały słomiany zapał i nie przeszły wymaganego 28 dniowego cyklu zmiany żywienia. Ja byłam zdeterminowana, uznałam, że miesiąc to uczciwa wymiana za spadek choćby 2-3 kg. Nieocenioną deską ratunku okazała się strona Ewy- szybkaprzemiana.pl. Przepisałam do notatnika jej rozpiski tego, co jadła przez te swoje pierwsze 28 dni i w żelazny sposób starałam się ich trzymać, choć nie każde danie mi smakowało, nie każde syciło. Nie złamałam się jednak. 28 dni, to 28 dni. Koniec, kropka. Efekt? W listopadzie zgubiłam 3,4 kg, to efekt ok 13-14 dni diety. Grudzień i styczeń przyniosły spadek 5,2kg, luty to -2,20kg, marzec -1,7, kwiecień -0,60kg, maj -0,80kg. Te cztery ostatnie miesiące były pełne wizyt lekarskich, pogarszających się stanów zdrowia, zaniedbań w jedzeniu, a jednak na ile dawałam radę, trzymałam się pór jedzenia i ustalonych proporcji. Dlatego waga mało, ale jednak spadała. Myślę, że to pomogło też stracić kolejne 1,80kg w czerwcu, kiedy zaczęłam wracać do siebie i więcej czasu mogłam poświęcić przygotowanym posiłkom. Prawdą jest też chyba teoria, że im mniej się ma do zrzucenia, tym trudniej się tych kilogramów pozbyć. Do celu brakuje mi już niewiele, ale i tak w gruncie rzeczy jestem zadowolona ze swojej wagi. Mój rozmiar z 44-42 zmienił się do 38-36, zależy, co mierzę. Zazwyczaj sięgam po eMkę, ale zdarza się, że i XSka jest ok. Ciuchy w stylu namiot, czy worek, jak kto woli, powędrowały do szafy, część do śmieci, a przy dzisiejszych zakupach często rozglądam się za dopasowanymi koszulami, sukienkami, spodniami. Mam trochę ciuchów w stylu sportowym, niezobowiązującym, bo w takich mi najwygodniej w pracy, gdzie dużo się ruszam. Częściej jednak wybieram coś na granicy luzu i elegancji, bo szczuplejsza JA lubi pokazać uwolniony po tylu latach seksapil. Moją bolączką są uda i brzuch, ale to już na spokojnie ogarniam, cierpliwa jestem, nie oczekuję szybkich efektów, nie spinam się, czerpię przyjemność z tego co mam i z dużą pewnością siebie, czekam na to, co wiem, że nadejdzie.
Nie zanudziłam Was jeszcze? Powoli zmierzam do końca. Jeszcze tylko w kilku punktach to, co wydaje mi się najistotniejsze w tych 8 miesiącach:
1. Przez te 8 miesięcy wielokrotnie łamałam zasady diety Pomroy (wskoczyło ciasto, moje ulubione raffaello, nie zachowywałam 5 posiłków dziennie albo nie piłam odpowiedniej ilości wody), ale starałam się robić to rzadko i minimalnie. Czasem zdarzały się błędy mimowolne, np. jadłam nieodpowiednie warzywo w 2. fazie. Mimo tych odstępstw, inne posiłki w ciągu dnia były zachowaniem jadłospisu i po każdym takim wyskoku grzecznie i natychmiast wracałam do diety, więc nawet jeśli parę dkg poszło w górę, to po 2-3 dniach to gubiłam. Kiedyś zeszłoby mi z tym znacznie dłużej.
2. Moje posiłki, ze względu na brak czasu lub chęci, często są bardzo uproszczone. Kiedy mam czas, jestem Top Chefem w mojej kuchni, kiedy jestem leniwa, przygotowuję posiłek na 2 dni albo wyciągam z zamrażarki to, co przygotowałam sobie wcześniej, w chwilach kreatywności i tak, jak napisałam Alunce, wyznaję wtedy zasadę: jem żeby żyć, a nie żyję żeby jeść.
3. Kiedy się czymś znudzę, staram się choćby w minimalny sposób urozmaicić posiłek, żeby choć wizualnie wydawał się atrakcyjniejszy. Wszystko, żeby nie rzucić się na coś niedozwolonego. Moją bolączką są nadal momenty, gdy mam wstręt do mięsa, a fazę 2. jakoś trzeba przetrwać. Chęć na słodycze udaje się czasem zabić kawą inką albo znalezionym pośpiesznie zajęciem.
4. Dieta przyspieszająca metabolizm tania nie jest, ale dla chcącego nic trudnego. Zamiast łososia, często wybierałam tuńczyka, a w chwilach wielkiej biedy sięgałam nawet i po wędzoną makrelę. Pół kg ksylitolu, to u mnie zapas na 2-2,5 miesiąca, tahini jeszcze nie kupiłam, choć z ciekawości pewnie się kiedyś wykosztuję. Mleko roślinne kupuję na promocjach i czasem mrożę, żeby mi się nie zmarnowało. Teraz, kiedy warzywa i owoce sezonowe są tak tanie, staram się zrobić choć małe zapasy na czas zimy, to też jakaś niewielka oszczędność będzie. Tak samo jak efekty pracy w moim i mamy ogródku warzywnym- uroki mieszkania na wsi.
5. Na imprezach jem bez ograniczeń ilościowych, ale rzeczy dozwolone, czasem tylko pogrzeszę kawałeczkiem domowego ciasta. Nie napycham się jak kiedyś, nie szaleję na punkcie jedzenia, czasem dzielę się porcją z mężem i w ten sposób mogę nie zostawiać niczego na talerzu, a popróbować wszystkiego, na co mam ochotę.
6. Nadal nie piję kawy rozpuszczanej ani sypanej. Raz się skusiłam na tę z ekspresu, ciężko mi po niej było. Pokochałam za to inkę karmelową, a wodę z cytryną to nie tylko mój mąż, ale i znajomi zaczęli pić.
7. Przez ostatni miesiąc kawę inkę słodziłam miodem- czubeczek łyżeczki dla smaku.Skończył mi się ksylitol, na nową paczkę nie mogłam sobie pozwolić. To odstępstwo od diety, ale jak już wspomniałam, czasem mi się takie zdarzają.
8. Teraz dużą pomocą w wymyślaniu jadłospisu i dobieraniu produktów jest grupa wsparcia na fb, założona przez Ewę-właścicielkę szybkiejprzemiany.pl Subskrybuję sobie też oryginalną stronę Hayle Pomroy. Czego nie umiem sama przetłumaczyć, tłumaczy mi słownik lub znajoma anglistka ( od czego ma się koleżanki :-)
9. Przez 2 miesiące wykluczałam z jadłospisu wszystko, co ma gluten. Wbrew pozorom, nie było trudno.
10. Ćwiczyłam sporadycznie. Lubię, ale czas albo stan zdrowia nie zawsze pozwalały.
Uff, dotrwałyście do końca? Mam nadzieję, że chociaż jednej osobie się to moje podsumowanie przyda.
Moje śniadanko z fazy pierwszej. Jaglanka z truskawkami i odrobiną ananasa.
A tutaj obiadek, też z fazy 1. To kasza orkiszowa z duszonymi warzywami i mięsem z kurczaka.
A tu już jedzonko z 3 fazy:
1.ciasto marchewkowe z orzechami, brzoskwinie i pomidorki+ inka karmelowa.
2.Wafle ryżowe (z ryżu brązowego) z nutellą z avokado i masłem orzechowym+malinki.
3. Naleśnik owsiany z malinkami.