Witam Was Vitalijki!
Dziś mija 51 dzień mojej walki ze zbędnymi kilogramami. Staram się jak mogę, efekty już są widoczne. Nie podejrzewałam siebie o takie pokłady zdeterminowania i siły! Chciałabym dziś napisać kilka słów o moich Ambasadorach, którzy mnie wspierają.
Moim numerem 1 jest moja Mama, rozmiar 38. Ma w sobie dużo cierpliwości i jednocześnie jest szczera, to ona pierwsza powiedziała mi prosto w twarz, że mam się wziąć w garść, za co jestem jej bardzo wdzięczna! W każdy piątek wysyłam do wszystkich moich Ambasadorów smsa z informacją jak mi idzie, ewentualnych postępach lub ich braku. Zawsze dostaje w odpowiedzi od niej smsa, że jest, że mnie dumna i jestem the Best! Widziała mnie przez ostatni rok jak bardzo się zakompleksiałam, jak zatraciłam kobiecość oraz pewność siebie i wiem, że przez moment bała się o mnie. Mama stara się zasiać we mnie spokój, wiem, że bardzo chciałaby, aby mi się udało, ale bez zbędnych nerwów oraz szarpaniny.
Kolejna osoba, która jest w moim fanklubie jest Andzia, długoletnia przyjaciółka, która także walczy z kilogramami. Ona naprawdę rozumie, jak to jest brać udział w takiej bitwie, rozumie jak można pęszyć po całym domu w poszukiwaniu choćby dropsa. Tylko Andzia podziela moja miłość do słonych paluszków, bez niej byłoby mi bardzo ciężko! Teraz Andzia musi jeść dla dwojga, aczkolwiek jesteśmy umówione, że w styczniu dołączy do mnie i na powrót będziemy się wspierać i motywować.
W ściślej czołówce jest także Dareńka, dużo młodsza ślicznotka o wymiarach modelki, dopinguje mnie na swój sposób: chcę oddać mi wszystkie za małe ciuchy, które oddalam jej jakiś czas temu... Aczkolwiek w ubiegły weekend podprowadziła mi kolejna bluzkę. Cieszą mnie jej wszystkie smsy z zagramanicy, w których daje mi reprymendę do działania! Jak znam życie w momencie ich pisania zajada się czekoladą. Niestety życie nie jest sprawiedliwe i moja kuzynka może pochłaniać góry słodyczy bez jakichkolwiek skutków ubocznych.
Nie sposób zapomnieć o moim BigBrotherze, który sam walczy z nadwagą. Wiem, że mnie dopinguje do działania i trzyma za mnie kciuki. Mam nadzieję, że jak mi się uda to on będzie też chciał się przyłączyć. Niesamowite jest to, że rozumiemy się w kwestii jedzenia w pół słowa? Ja mówię KE, on mówi BAB? Szczerze powiedziawszy z nikim nie popełniłam tylu jedzeniowych grzechów, co z nim? Teraz jest już trochę lepiej, pracujemy nad tym, walczymy z Pepsi i Katarzynkami..
Mojego Ciemnookiego zostawiłam sobie na koniec. Sama nie wiem, co mam tu napisać. Z jednej strony On świetnie gotuje, jest kucharzem z zawodu i zamiłowania, ale jakoś wcześniej nie umiałam go zmobilizować żeby mi pomógł. Fakt jest taki, że największy przyrost wagi zaliczyłam po ślubie, kiedy z niewiadomych przyczyn nasze porcje obiadu (makaronów, kurczaka z rożna itd.) wyrównały się. Oszukiwałam siebie jeszcze długo długo, że jest ok i On mnie kocha taką, jaką jestem. Później już w to nie wierzyłam, ale gdy prosiłam o pomoc nie mogłam wyegzekwować żadnego wsparcia. Fakt jest taki, że tylko sama mogłam podjąć decyzję o odchudzaniu, sama zacząć o siebie dbać. W tym przypadku nie mogłam zbytnio liczyć na pomoc, jednak kilka tygodni po rozpoczęciu mojego wielkiego projektu On się przyłączył i mi pomaga. Nie jest to jeszcze takie zaangażowanie, jakie byłoby najbardziej pożądane, ale jest. Chciałabym, abyśmy z jego inicjatywy bardziej aktywnie spędzali czas. Zobaczymy jak to się ułoży.
To tyle na dziś. Podsumowując: mam dużo szczęścia, że mam takich ambasadorów obok siebie!! Bez nich mogłabym nie dać rady. Wiem, że zawsze mogę zadzwonić do mojej Brygady Nie Daj SIĘ w sytuacji gdy ze smutku chciałabym zjeść PrincePolo w rozmiarze XXXL!!