Ostatnio w miarę dobrze sobie radzę. Choć nie obyło się bez wypadki na święta. Choć trudno nazwać "wpadką" tygodniowy ciąg jedzeniowy, w który wpadłam już po świętach. Jakoś tak się rozprężyłam, że w ogóle nie mogłam się zmobilizować do powrotu na właściwe tory. Najgorsze były ciasta w ogromnej ilości.. normalnie jakbym jakiegoś szału nieopanowania dostała.. jakbym miała już nigdy nie zjeść żadnego ciasta.. Najgorsze, że trochę zmarnowałam efekty odchudzania przed świętami. No po prostu nie ma to jak zacząć dietę ddwa tygodnie przed świętami, a na święta wszystko schrzanić..
Na szczęście wzięłam już (wcale niemałą) dupę w troki... od jakichś dwóch tygodni nieźle sobie radzę. Najpierw przez tydzień byłam na diecie pudełkowej 1500 kcal, ale szczerze powiedziawszy mam pewne podejrzenia, że mogło to być nawet mniej kalorii. Bo ilości choćby zupy-krem czy koktajlu to jak dla wróbelka.. No i nikt mi nie powie np, że pół jajka i trochę sałaty lodowej ze szczypiorkiem mną 150 kcal. Więc.. myślę, że oni trochę oszukiwali i temu byłam ciągle głodna.
Teraz sama sobie gotuję. W następnym wpisie napiszę, co miałam wczoraj i dziś. Staram się bowiem trzymać 5 posiłków dziennie, choć tak po prawdzie już po 4 czuje się tak najedzona, że kolacji nie mieszczę..
Trzymajcie się ciepło w tę zimną majówkę!