Kochane Grubinki, Anorektynki oraz Te, które przy wadze supermodelki, z nieznanych mi do końca przyczyn, zapisały się "na", a czasem, o zgrozo, zapłaciły "za" Vitalię.
Jak wyszły Wam święta? Wiem, że na Sylwestra (z dużej, czy z małej litery?) i Nowy Rok jeszcze utyjemy, ale to takie pytanie w połowie sezonu żarcia.
U mnie w zasadzie zgodnie z obietnicą. W Wigilię (z dużej litery?) udało mi się uniknąć ciast i słodkości. Niestety jestem niewolnikiem wigilijnego karpia w panierce, smażonego w głębokim tłuszczu. Mogę zjeść go tony i nie potrzebuję do tego kapust z grzybami, barszczyków z uszkami / zup rybno-grzybowych / żurków i innych polsko-słowiańskich wynalazków. Dla mnie wigilia to wyłącznie karp. Nie musimy dzielić się opłatkiem. Jednak karp, to warunek sine qua non (latynizm).
BTW (anglicyzm), Polonistki błagam, odpowiedzcie mi co tymi dużymi literami. :)
W każdym razie w ("w każdym razie" bez "bądź" w środku, bo to chyba rusycyzm), rano po Wigilii stanąłem na wagę no i karp to masakra. Profilaktycznie nie napiszę ile, bo mnie zmiażdżycie. Ale nic to. Dziś rano kilogram w dół. Wciąż za dużo. Liczę, że jutro znowu mniej, bo ostatni posiłek o 16:00.
Niestety wuj się zaziębił i dostał gorączki. Gardło bardzo pali. Nie oznacza to jednak, że rezygnuję z diety. Jutro mam trening z trenerem personalnym. Jeżeli do rano nie umrę, to najpewniej się wybiorę.
A Wy proszę walczcie i chudnijcie dalej. Święta już się prawie skończyły. A Wasze sukcesy są boską energią dla mnie. Never, please, give up. :)
Your Uncle
P.S. Dziękuję Wam za wszystkie życzenia. Przy każdych z nich przeżywałem wiele minut szczęścia. Jesteście wspaniałe. :)