Jestem z powrotem w Warszawie. Rano odnowiłem jeszcze zaślubiny z morzem, odwiedzając plażę w Stogach. Później ruszyłem do stolicy drogą nie najbardziej oczywistą, bo przez Pokrzydowo koło Brodnicy. Jestem fanem książek Katarzyny Puzyńskiej i chciałem zobaczyć pierwowzór Lipowa, miejscowości dzielnych wiejskich policjantów, rozwiązujących zagadki przelicznych zbrodni, wyjątkowo często przytrafiających się w okolicach. A okolice faktycznie przyprawiły mnie o dreszcze, gdyż oczywiście jak dotarłem było już kompletnie ciemno.
Po przyjeździe do Warszawy wybrałem się jeszcze na basen i... pocałowałem klamkę. Inflancka zamknięta do 18.12. Powodów nie znam. Na udanie się na inny było już za późno, gdyż dochodziła 21.00. Jutro powrót do Katowic.
Waga dwa dni z rzędu spadała, mimo liczenia "na oko" dań w 5-cio gwiazdkowym hotelu. Wczoraj rano 102,5 kg, dzisiaj 102,3 kg. Ta ostatnia to maleńki rekord w dół, choć szału nie ma, bo tydzień wcześniej najniższy wynik dotarł do 102,6. Dziś zjadłem "na oko" ok. 1800 kcal, czyli o 300 kcal więcej niż zazwyczaj. Jak jednak mawiała moja babcia, na oko to jeden umarł.
BlackHorse
16 grudnia 2019, 14:21Super, że się trzymasz :) a ja za te jedzenie hotelowe dałabym się pokroić, często z restauracji czerpię inspiracje do mojej kuchni 👍
jaMitra
15 grudnia 2019, 11:00Komentarz został usunięty