Mam dość. Niby słońce świeci, ciepło, miło, a ja wariuję!! Albo okres się zbliża, albo tarczyca bzikuje. Cała spuchłam- woda sie zatrzymała, nerwy mam, płakać mi się chce, a co za tym idzie..boję się wejśc jutro na wage, bo może być TRAGEDIA, HISTERIA.
Człowiek chciałby, żeby jego marzenia od razu się spełniały, a tu tak sie nie da. Trzeba pracy, cierpliwości i czasu. Troche mnie męczy cała ta walka, to codzienne bzikowanie co zrobić, żeby przyspieszyć ten proces. Chciałoby się słyszeć komplementy, widzieć zazdrosne spojrzenia i te wygłodniałe spojrzenia mężczyzn. A tu... powolne efekty, ciężka praca.
Doszłam do wniosku, że te pragnienia w zasadzie nigdy się nie skończą. Przecież jak juz schudnę, jak wszyscy powiedzą co maja do powiedzenia w tej sprawie- to przecież sie przyzwyczaja i wszystko wróci do normy. I co wtedy? Jak będę wymuszać reakcję otoczenia? Czy napewno będę czuć sie dobrze w swojej skórze? Nie wiem.. Na razie musze dokończyć realizację swojego planu, będę się martwić później.
Dobrze, że dziewczyny jesteście gdzieś tam, w tym wirtualnym świecie, macie podobne zmartwienia i wspieramy sie wzajemnie. To ważne, dla każdej z nas...
Może wieczorem będzie lepiej.. musze wziąć się w garść, zrobić sobie trening w terenie, bo w niedzielę rano zawody! A teren trudny: pagórki, otwarta przestrzeń( a ma byc 26 stopni), kamienie pod nogami, łatwo sie przewrócić, podtknąć itd...ale przyjemność i satysfakcja- NIEZAPOMNIANE