Drobnymi kroczkami idę do celu.
W tygodniu ubyło tylko 0.6 kg ale jest OK zawsze coś do przodu.
Byłam wczoraj na urodzinach teścia. Był obfity obiad , tradycyjny tzn. schabowy wielkości talerza, puree ziemniaczane i bigos. Jak zawsze po polsku, nic lekkostrawnego. Trzeba było trochę zjeść. Na szczęście kotletem podzieliłam się z teściową a dodatkowo połowę pozostałej porcji zapragnął młody i jak dwulatkowi nie odmówić. Z radością oddałam i nie dałam się namówić na dokładkę bo przecież miałam jeszcze do pokonania łyżkę puree i tyle samo bigosu. Jestem dumna z siebie.
A po obiedzie był tort (sama robiłam), sernik na zimno, dużo innych słodyczy. Tort pokroiłam, rozdałam i musiałam odpierać ciosy dlaczego ja nie jem ani tortu ani sernika ani chociażby cukierka. Zjadłam 5 winogron i wystarczyło.
Niestety nie było wczoraj spacerów, za zimno, za mokro, za ciemno, wróciliśmy do domu po 18, i oczywiście 100 innych wymówek.
A dzisiaj? pobiłam swój rekord życiowy w spaniu, potem w leżeniu a teraz jestem po obiedzie i myślę co dalej zrobić z takim mile rozpoczętym popołudniem ale męża połamało i nie może wyjść na spacer a samej się dzisiaj nie chce.
Może ktoś mieszka w Warszawie (Praga Południe) i potrzebuje towarzystwa do spacerów. Razem raźniej a ponadto dodatkowa motywacja do wyjścia z domu.
Idę trochę się poruszać po domu, posprzątam to też trochę spalę niepotrzebnych kalorii a ponadto skłon wyprost i brzuszka mniej.