To nie jest tak, że mało jem. Jem od poniedziałku (czyli 4 dni) wtedy kiedy naprawdę czuję głód. Wsłuchuję się w siebie. A kiedy już mam to uczucie - ssanie w żołądku i PRAWDZIWY GŁÓD a jestem poza domem, to po prostu czekam z niecierpliwością na powrót, żeby zjeść normalny obiad. Brzmi prosto i banalnie. Ale ja chyba właśnie tego potrzebuje.
Od 3 lat planuje posiłki, co do godziny. Jem regularnie a do tego wieczorami się objadam. Super opcja. Nie wiem jak z tym skończyć. Jedzenie o ustalonej porze zawładnęło całym moim życiem - DOSŁOWNIE. Zawsze na uczelnie zabierałam dużą torbę, żeby móc tam wpakować II śniadanie i obiad plus rzeczy uczelniane. Nie jadam w momencie, kiedy mam ochotę, tylko kiedy trzeba. I wszystko by grało, gdyby nie to, że czasem zwyczajnie nie starczało mi posiłków, bo "coś się przedłużyło" i wracałam później do domu. Wtedy chodziłam po sklepie rzetelnie wybierając co mogę zjeść. Padało np. na serek wiejski. Ale czy aby na pewno byłam głodna ? Przypuszczam, że nie. W ogóle pożegnałam się z tym uczuciem.
1.Nie sprawia mi kłopotu jedzenie piersi z kurczaka - gotowanej lub na parze. Jest naprawdę wyśmienita! Kocham mięso w każdej postaci.
2.Warzywa - żadnego problemu. Zawsze jadłam. Ale wplotłam ich więcej do posiłków. I potrafią świetnie urozmaicić smak obiadu i w ogóle wszystkich posiłków.
3.Słodycze - w domu nigdy nie brakowało. Ale odkąd studiuję po prostu ich nie kupuję i w ten oto banalny sposób ich nie zjadam.
4.Picie dużo wody - wyuczone, nauczone. Teraz nie wyobrażam sobie wyjść z domu bez butelki wody.
5.Inne rzeczy, które pozmieniałam chcąc schudnąć i zdrowo się odżywiać:
- płatki owsiane wcześniej na mleku, teraz na wodzie - smakują bombowo z orzechami, słonecznikiem, malinami i cynamonem (moja własna kompozycja)
- dużo czerwonych i zielonych herbat - na początku nie smakowały, ale teraz nie pijam zwykłej, bo mam ochote na zieloną !
- czarna kawa - w tym momencie lepsza od tej z mlekiem (czasem dosładzam ją miodem; wtedy już w ogóle wymiata!)
- co tam jeszcze.... najpierw przestałam jeść bułki, potem zamieniłam biały chleb na ciemny, obecnie chce wykluczyć chleb w ogóle.
ALE NA BOGA ! Od jedzenia zależało, czy wyjdę wieczorem z koleżankami czy nie, czy będę mogła zostać u kogoś dłużej, czy mogę już wyjść na zakupy, czy może lepiej poczekać, bo za godzine mam kolejny posiłek; aaaaaaaaaaaaaaa jestem taka zła jak o tym pomyślę.
Im więcej się tym interesuję i czytam na te tematy zdrowego odżywiania i trzymania w ryzach swoich zachcianek tym więcej zakazów zaczęłam sobie wprowadzać. Przez większość czasu trzymałam się swoich złotych zasad. Ale kiedy coś poszło nie tak (czyt. wielkie obżarstwo) zachowywałam się jakby świat mi się zawalił. Chora psychika.
Piszę to w czasie przeszłym. Heh.. mimo tego, że tydzien temu jeszcze płakałam przez nocne goferki, czekoladki i drażetki. Wiem, że na pstryknięcie palcem mi to nie przejdzie.
Ale dziś jest ten dzień racjonalnego myślenia. Dobry dzień.
Tak więc - nie jem mało. Chce się po prostu nauczyć uczucia głodu.
Obiad zjadam ok.14 (bo wtedy wracam z praktyk i naprawdę czuję się głodna jak wilk). To jest syty obiad. W dni wolne od pracy obiad starcza mi do wieczora. Też mnie to dziwi. Ale w brzuchu zaczyna burczeć dopiero, kiedy jestem w łóżku i chce już spać. A wtedy to już zasypiam i tyle. Jak pracuję, czyli np. dziś - godzina fitnessu, godzina basenu to zjadam. Dziś o 21.30 jogurt naturalny i to co poniżej (4 kanapki na cienkich waflach ryżowych)
Śniadanie 7.00 - kanapka z białym serem, szynką i pomidorem
II śniadanie 11.00 - jabłko, czarna kawa
Obiad 14.00 - mielony z buraczkami i marchewką surową
Kolacja 21.30 - to co widać wyżej
WYSZŁO CO 3-4 GODZINY ! Jaaaaa Oprócz kolacji.