Pamiętnik odchudzania użytkownika:
rob35

kobieta, 56 lat, Warszawa

157 cm, 83.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

22 lutego 2012 , Komentarze (43)

Ufff! Wracam na pulchne łono Vitalii. Charytatywność dała mi w dupę -  konkretnie 1 kg! (pasek łże, ale tykać go do soboty nie zamierzam). Zestresowany monster (bo przecież nie ja!) bez udziału świadomości i kubków smakowych wpierdzielał np. pół kilo przeterminowanego kajmaku z puszki albo cały duży słoik śledzi w oleju. W życiu tak nie miałam! Moja tusza zawsze brała się ze spokojnego całodniowego pomieszkiwania w lodówce. A tu taki klasyczny kompuls, że ja pierdziu!

Najgorszy był wczoraj, gdy schodziło ze mnie napięcie. Żarłam i ... ryczałam  - buuuuuu! - że tych grajków bluesowych trzeba było wykopać ze sceny po jednym kawałku - buuuuuu! - że gwiazdy nie muszą wykonywać aż pięciu numerów, trzy by wystarczyły - buuuuuu! - że licytację należało jednak wpleść w koncert, bo sporo ludzi wyszło - buuuuuu! - że tę koszulkę Legii (firmową Adidasa) z podpisami zawodników, która poszła tylko za 150 złotych, to właściwie sama mogłam kupić za więcej, bo była warta minimum 5 razy tyle - buuuuuu! buuuuuu!

Czy też tak macie, że pierdoły psują Wam trzeźwy osąd całości? Bo bilans jest taki: zapitalałam miesiąc, ale dzięki temu w szkole odbyło się kilka  fajnych spotkań z dziennikarzami i aktorami, każdy, kto kupił los (a było tego parę setek), coś wygrał, uczniowie mogli się obeżreć po uszy w Ostatki (domowe ciacha-gigant po złotówce), wysłuchaliśmy koncertu na niezłym poziomie w pięknie udekorowanej sali (sic!), odbyła się licytacja naprawdę atrakcyjnych rzeczy (pani z Fundacji była zaskoczona rozmachem imprezy). Udało się zatem zrobić event w nudnej budzie i zebrać dla Fundacji Mam Marzenie około 10 patoli! A ja ryczę - buuuuuu! - bo ja też patol jestem, tylko nie ten, co ma jedynkę i trzy zera, a ten, co ma mózg patologicznie poprzestawiany. I tak się ze sobą męczę już czterdzieści parę lat!

18 lutego 2012 , Komentarze (29)

Zwariowany luty - pięć spotkań ze sławnymi ludźmi, bilety, plakaty, zaproszenia, loteria, kiermasze, licytacja, koncert, nagłośnienie, strona internetowa, dekoracja, kontakty z fundacją - wszystko to na mojej głowie. Siedzę w szkole po pracy, miotam się, uprawiam korytarzowy jogging połączony ze stepem po schodach (dzięki temu pączki i tłuste placki ziemniaczane nie wlazły mi w poślady). Jedni nauczyciele pomagają sprawnie, innych trzeba prowadzić za rękę. Kontrolować muszę wszystkich.

Pytam matematyka odpowiedzialnego za dekoracje na sali gimnastycznej, jak idą przygotowania, czy ma projekt, czy nie potrzebuje materiałów, kartonu. Patrzy na mnie dobrotliwie i się uśmiecha. Zamiast odpowiedzi opowiada poniższą historyjkę, odwraca się na pięcie i odchodzi.

   

Pewien szejk słynął z fanaberii. Zwołał swoich poddanych i mówi:

- Kto nauczy moje owce mówić, ten dostanie tyle złota, ile uniesie.

Zgłosił się jeden pastuch. Szejk pyta:

- Ile czasu na to potrzebujesz?

- Trzy lata.

- Dobrze, bierz złoto, ale pamiętaj, jeśli po tym czasie owce nie będą ze mną gadały, utnę ci głowę.

Mija rok, pastuchowi dobrze się powodzi, nic nie robi. Mija drugi rok, pastuch ani myśli wziąć się za uczenie owiec. Mija trzy czwarte trzeciego roku, inni pasterze zaczynają się denerwować:

- Chłopie, weź się za te owce, bo szejk nie rzuca słów na wiatr. Za trzy miesiące będzie grał twoją głową w kręgle.

A pastuch na to:

- Spokoooooojnie, kto wie, co będzie za trzy miesiące. Może owce zdechną a może szejk umrze ...

Zostawił mnie z otwartą japą i znakiem zapytania pulsującym w umęczonej czaszce. Nie znam faceta, nic z nim wcześniej nie organizowałam. Myślicie, że on liczy na pożar szkoły przed koncertowym wtorkiem?

 

11 lutego 2012 , Komentarze (52)

Mąż wywalił Chappi do psich misek. Brudne puszki oczywiście zostawił na blacie w kuchni, więc drę się przez pół mieszkania:

- O, puszki! Znowu! Ile razy mówiłam ci - puszki do kosza!

- Co tam chcesz? - perfidnie udaje głuchego. - Opuszki do cipuszki?

8 lutego 2012 , Komentarze (29)

Od początku lutego codziennie o piątej rano budzi mnie krasnoludek. Ma wielki młot i bardzo długi, gruby gwóźdź, no, wiecie jaki - taki hufnal, jakim się koniom przybija podkowy. Krasnoludek siada przy łóżku i czeka na znak. Wystarczy, że przekręcę się z boku na bok, już jest gotów do pracy. Kiedy we śnie moje dwie suczki zmieniają się w amfibie (a jakże: śliwkowe! - nie miejcie wątpliwości) i nie reagują na polecenia, wierzgam nogą. To właśnie znak, że wymykam się Morfeuszowi. Krasnal ochotnie gramoli się na moje ramiona, siada na nich okrakiem, precyzyjnie przykłada ostrą końcówkę hufnala do ostatniego kręgu szyjnego i zaczyna walić młotem w łepek gwoździa. Kute żelazo wchodzi miękko w sztywniejący z wolna mięsień kapturowy. I pozostaje tam do wieczora.

Moja znajoma (która po łódzkiej filmówce i karierze dziennikarskiej wybrała życie kontemplacyjne, na łonie dużej rodziny, bez telewizora, bez prasy, bez książek-śmieci) zwykła mówić w takich momentach: "Czemu się dziwisz? Czego oczekujesz? Przecież to normalne, że życie jest krzyżem. Tylko głupcom się wydaje, że wiercąc się i układając, można  przyjąć na tym krzyżu wygodną pozycję."

   

5 lutego 2012 , Komentarze (25)

Dni stwardniały od zimna, życie stawia twarde warunki. Tyję z chłodu, chudnę z niepokoju. Bilans wagowy constans, ale samopoczucie leci na pysk. Program koncertu charytatywnego póki co - żenada, przygotowania w lesie, a bomba zegarowa tyka ...

- Jak trudno rozbujać uczniów! Czym przegonić tę leniwą senność rozłożoną bezwstydnie na zaimprowizowanych poduszkach z plecaków? Ostatnio ostrym zaklęciem budziłam drzemiącą królewnę z klasy maturalnej - skarżę się mężowi.

- U mnie student usnął na egzaminie pisemnym. Orzekliśmy z kolegami, że chyba po prostu zadania były mało ciekawe.

30 stycznia 2012 , Komentarze (55)

Postulat:

Pierwszy dzień po urlopie powinien być dniem ustawowo wolnym od pracy.

Kto jest za?

28 stycznia 2012 , Komentarze (41)

Bunt jajników i jatka werbalna zakończona konkluzją: "Sam sobie pierz, gotuj i rób zakupy!" Mąż zaczął od wizyty w Auchan. Coś kupił. Konkretnie cztery cosie na cały tydzień dla 5-osobowej rodziny. Wściekła, teatralnie otwieram drzwi lodówki, ironicznie i odpowiednio głośno syczę do Kacpra (bo przecież z mężem nie gadam):

- Nie widzę najmniejszego kawałka mięsa. Żadnych warzyw. Synu, ciekawe, co będziesz jadł jutro na obiad!

- O, jest resztka pasztetu. Jak się skończy, to zamiast zjem jedną z moich sióstr.

26 stycznia 2012 , Komentarze (65)

Mam tak, że jak kupuję buty to na 10 lat, a jak meble - to na całe życie. Dlatego moje buty nigdy nie mają jednosezonowych szpiców czy kwadratowych czubów. A meble ...

Rytuał kupowania stołu czy kafelków jest od lat ten sam. Najpierw wielotygodniowe Puchatkowe odkręcanie słoiczka, czyli oglądactwo, zwane fachowo "rozpoznaniem rynku". A potem sądnego dnia do sklepu wkracza mąż ze środkami płatniczymi, patrzy na towar poślizgowo, a mi w oczy - oj, głęboko, i robi "klaps". Decyzja spada jak lodówka z mleczną kanapką między posiłkami, rozwalając w drzazgi wszystkie fajności niezrealizowanych wyobrażeń. I wtedy  - uwaga, to mój popisowy numer! - w domu zaraz po zakupach uderzam w ryk. Bo niby nie ten rozmiar, odcień, faktura i ... srura. Leję łzy wielkie jak bób modyfikowany genetycznie. A mąż przytula chlipiącą, usmarkaną i tłumaczy, że piękne, że wybrane, że super i że pokocham. I kurdęęę, rzeczywiścięęę najpierw przywykujęęę, a potem pokochujęęę! Tak bardzo, że gdy życie zmusza mnie, by po raz kolejny urządzać kuchnię, niemal bez udziału świadomości wybieram kafelki, toczka w toczkę podobne do poprzednich, tych przepłakanych.

Teraz już możecie ogarnąć mój ból.

Otóż, kupiłam (znaczy się: -śmy) kanapę rozłożystą jak lotniskowiec i 2 fotele jak amfibie. I już sram żarem! Bo współczesny popieprzony wszechświat daje mi tysiąc możliwości wyboru, żądając "jedynie odrobiny wyobraźni". No, żesz! Jak na podstawie kawałka skóry 10 cm na 10 cm mam wyobrazić sobie mój lotniskowiec i moje amfibie w kolorze przydymionej śliwki?!!!  

Dzwonię do przyjaciółki:

- Daliśmy zadatek za kanapę i fotele. Będą pod koniec lutego.   

- Znaczy się: awantura za 5 tygodni, co? - śmieje się do słuchawki.   

Dzwonię do córki:

- Kupiliśmy z tatusiem kanapę i fotele.

- O, rozumiem, że w domu atmosferka jak na Concordii.   

 

Proszę o szybkie, mocne przytulenie!

   

23 stycznia 2012 , Komentarze (110)

       Prawie, ponieważ zwykle zamykam taką ikonę w pudełku i nabieram do niej dystansu. Tempera schnie wolno, kolory "siadają". Po paru tygodniach okazuje się, że ciągle jeszcze jest co poprawiać.

 

 

Matka Boska Piotrowska - wymiary: 25cmx20cm; podobrazie: deska lipowa z kowczegiem i dębowymi szpongami, grunt klejowo-kredowy, płótno; technika: tempera jajowa, pigmenty naturalne; złocenie: złoto 24-karatowe kładzione na pulment.

 

Jak myślicie, za ile pójdzie na licytacji na rzecz Fundacji Mam Marzenie?

20 stycznia 2012 , Komentarze (93)

Starożytni Indianie mawiali: raz na wozie, raz w nawozie. Ferie w domu to zdecydowanie czas rzeźbienia w miękkim gównie. Plany jak Mont Everest, a realizacja pitu-pitu, pierdu-pierdu. Wiem, najlepiej niczego nie obiecywać i słowa dotrzymywać, ale ja odkorowana vel odmóżdzona jestem jakaś i zawsze robię na odwrót. A potem megaprzysmęt!

A oto jakimi dobrymi chęciami brukuję sobie poferiowego doła:

1.      Będę trzymała dietę - dzień w dzień okazuje się, że puszczalska jestem.

2.      Zacznę wreszcie ćwiczyć - pomysł równie płomienny jak apel o miłość między Tuskiem i Kaczyńskim.

3.      No, przynajmniej dotlenię te szare w mózgoczaszce - pluchowato jakoś tak na świecie, więc hoduję se wrażenie, że już nie mam czego dotleniać.

4.      Napiszę ikonę na moją charytatywną licytację - dooobra, robię to, robię, ale Jasna Pani MB wciąż kaprawym oczkiem mruga (bleh!), a Chrystusik krzywi ryjek, co, jak rozumiecie, mnie veeeri pozitiw nastraja :P

5.      Przeczytam  jedną książkę dla siebie (H. Kowalewska: "Przelot bocianów"), jedną dla mądrości (A. Franaszek: "Miłosz") i jedną dla uczniów (Z. Nałkowska: "Granica") - mądrość już sobie odpuściłam, przyjemność wisi na włosku, oby tylko obowiązek odwalić ...

6.      Sprawdzę kartkówki, klasówki, wypracowania i konspekty wystąpień maturalnych - od dwóch dni wymyślam kataklizmy, w których pewna pękata granatowa teczka tonie, płonie, eksploduje, zostaje skradziona, przysypana gruzem, jednym słowem - ulega unicestwieniu.

7.      Poszaleję se na wyprzedażach - o tak! zaszalałam:

Mąż: Ile dałaś za te kapcie?

Ja: 29.99 zł. A co?

Mąż: Zapłacę ci stówę, za to, żebyś przestała w nich chodzić ...

 

Naprawdę są takie okropne? No to co, że świecą?

 

I jeszcze na dokładkę, jakbym przypadkiem usiłowała się z doła feriowego wygramolić, mogę sobie rozpamiętywać otrzymaną przedwczoraj wieść, że mam mieć spotkanie klasowe po ... ... 30 latach! Oszitfak!

(P.S. Oszitfak! - okrzyk dotyczy 30 lat , a nie spotkania)

   

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.