Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Mam sporo zainteresowań między innymi: ezoteryka, reiki, astrologia, anioły, uzdrawianie itp, czytanie, rysowanie, malowanie itp, pisanie/książki,blogi/ poezja w tym haiku a ostatnio przysłowia i aforyzmy, filmy, grafika, joga, układanie krzyzówek. Ogólnie kocham wieś, dom, ciszę, spokój, pozytyne emocje i nie znoszę wysiłku fizycznego... A odchudzam się bo miałam problemy z poruszaniem się i bóle kręgosłupa o zadyszce nie wspomnę a przy stadzie kotów i psie nachodzić się trzeba... Cel na ten rok 79 kg

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1598122
Komentarzy: 56313
Założony: 12 kwietnia 2011
Ostatni wpis: 7 lutego 2025

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
araksol

kobieta, 60 lat, Będzin

163 cm, 85.20 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: do końca XII 2024 - 79kg

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

5 października 2014 , Komentarze (8)

Następne opowiadanie jeszcze bez tytułu...

Już po jedenastej, pomyślałam patrząc na zegar ustawiony na kominku. Czas do domu. Znowu się zasiedziałam u znajomych, przemiłej Basi i jej męża Jacka. Często do nich wpadałam wieczorem na herbatkę imbirową i kawałek domowego ciasta. Tym razem były też konfitury i kieliszeczek domowej naleweczki z pigwy. Rozmowom nie było końca, ale dziś naprawdę przesadziłam i nie wiem czy uda mi się dotrzeć do domu przed północą.

- No faktycznie zrobiło się późno. Odwieźć cię - rzuciła Basia z uśmiechem.

- Nie no coś ty. A po co. Nie chcę sprawiać kłopotu. Przecież to tylko kawałek. Zanim zdążycie samochód z garażu wyprowadzić ja już będę grzała się w domu przy piecu – odpowiedziałam.

- Ale to nie jest żaden kłopot. Zresztą samochód stoi przed domem - dodał Jacek.

- Nie to nie ma sensu. Idę i to sama - stwierdziłam, widząc, że znajomy zaczyna wkładać kurtkę z zamiarem odprowadzenia mnie.

- No cóż to twój wybór tylko, żebyś później nie żałowała jak spotkasz wilka - uśmiechnął się znajomy. Nie dalej jak wczoraj słyszałem ich wycie. Podobno w okolicy kręci się wataha, kilku sztuk. Leśniczy mi mówił.

- Tak wiem. Tyle, że ja się na wycieczkę w góry nie wybieram - zaśmiałam się. 

Pożegnałam się serdecznie, zapięłam ciepłą kurtkę, bo wieczór był chłodny i dziarskim krokiem ruszyłam do domu. To w końcu tylko niecałe dwa kilometry drogi, wprawdzie przez las, ale doskonale mi znanej. Czy się bałam? A czego? Okolica u nas bardzo spokojna, ludzie życzliwi, znają się od pokoleń i raczej lubią. No a kto by obcy ze złymi zamiarami w nocy po lesie się włóczył. Po co? A wilki? Przecież one w pobliże wsi nie schodzą. W zimie mogłoby to mieć miejsce, ale teraz w październiku?

Las powitał mnie spokojem i szumem drzew. Droga była doskonale widoczna w świetle księżyca, a moja latarka, którą przezornie zabrałam z domu sprawowała się doskonale. Szłam powoli delektując się ciszą i zapachem butwiejących roślin. Bez przeszkód minęłam pierwszy zakręt. Jeszcze tylko trzy i zobaczę światła przed domem Maciejaków. To już będzie skraj wsi skąd do mojego domu będzie tylko kilka kroków. Niespodziewanie w pobliżu drogi w lesie usłyszałam cichy pisk. Jakby miauczenie małego kotka. Zatrzymałam się nasłuchując. Tak, to kocię. Pewnie ktoś wyrzucił je do lasu, żeby się pozbyć kłopotu. Przecież go tu nie zostawię, bo zginie. Pomyślałam. Poświeciłam latarką między drzewa i nie namyślając się wiele, odważnie przekroczyłam linię drzew. Zaczęłam podążać w kierunku głosu, rozglądając się uważnie i nawołując. Kotek musiał być blisko, bo słyszałam go coraz wyraźniej. Jeszcze dwa kroki i potknęłam się o coś jasnego, leżącego na ziemi. No tak reklamówka. Wyrzucenie to było za mało. Trzeba było biedaka jeszcze umieścić w zawiązanej reklamówce, żeby mu uniemożliwić ocalenie. Pomyślałam, złorzecząc w duchu draniowi, który to zrobił. Schyliłam się, rozwiązałam supeł, rozchyliłam folię i moim oczom ukazał się biały pyszczek maleńkiego kotka. Kociak był przerażony, drżał, ale przestał miauczeć i przytulił się do mojej dłoni.

 - Nie bój się maluszku zaraz będziemy w domu - powiedziałam, wkładając go za kurtkę, żeby go rozgrzać. Dostaniesz jeść i zrobi ci się ciepło. Będzie dobrze. Nie pozwolę ci zginąć.

 Łatwiej pomyśleć niż wykonać. Rozejrzałam się w koło z zamiarem wydostania się z lasu, ale w którym kierunku mam iść? Gdzie znajduje się droga. Las wszędzie wyglądał tak samo. Był ciemny, rozległy i ponury. Drzewa były podobne, krzaki gęste, a księżyc jak na złość schował się za chmurami. Latarka nie mogła przebić mroku. Zrobiłam kilka kroków w kierunku, w którym według mnie miała znajdować się droga i o mało nie wpadłam do strumienia. Nie powinno go tu być. Najwyraźniej weszłam w las głębiej niż sądziłam i całkiem zgubiłam się. Zaczęłam się bać i w tym momencie usłyszałam przeciągłe wycie.

 - Jeszcze tego mi tylko brakowało - jęknęłam przerażona.

 Wilki wprawdzie boją sie ludzi i ich unikają, ale kto je tam wie. Pomyślałam. Zaczęłam przy tym z werwą przedzierać się przez krzaki i szukać drogi. Przecież nie może być daleko. Kotek był tuż przy drodze. Blisko. Zaledwie parę kroków. Myślałam, szukając gorączkowo. Niestety poszukiwałam bezskutecznie. Las przyjął mnie w swoje objęcia i wypuścić tak łatwo nie zamierzał. Nie tym razem. I co teraz? Dumałam. Chyba trzeba będzie usiąść gdzieś pod drzewem i poczekać do rana. Rady nie ma, bo się całkiem zgubię. Tylko to przejmujące zimno. Nagle usłyszałam ruch gdzieś w lesie po prawej stronie i za krzakiem dostrzegłam w świetle latarki jarzące się ślepia. Wilk. Przemknęło mi przez głowę. To niemożliwe. To nie mogło się mi przytrafić. Boże i co teraz? Co mam robić? Chyba mnie nie zaatakuje? Wilki nie atakują ludzi. A może jednak? Zaczęłam szczękać zębami ze strachu i oblałam się zimnym potem. Przerażony kociak, chyba coś wyczuł, bo przylgnął do mnie i znieruchomiał. Poczułam pustkę w głowie, a obłędny strach ścisnął mnie za gardło. Wilk wyszedł z krzaków, zrobił parę kroków w moim kierunku i zamerdał ogonem. O rany to pies. Podobny do wilka, ale tylko pies. Pewnie kolejna bezpańska bieda błąkająca się po lesie. Wyciągnęłam rękę, a pies zbliżył się i zaczął mnie lizać. Emocje opadły tak nagle jak się pojawiły. Uspokoiłam się i zaczęłam myśleć rozsądnie, a następnie nasłuchiwać. Po dłuższej chwili usłyszałam szczekające w oddali psy i idąc w tym kierunku bez przeszkód dotarłam do drogi. Za moment już byłam w domu z kotkiem i z psem, bo przecież nie mogłam nieszczęśnika zostawić w lesie. Kotek okazał się koteczką, śliczną i słodką. Nazwałam ją Maja, a pies dostał imię Wilk, na pamiątkę pomyłki i przygody, która mogła się źle skończyć, a która nauczyła mnie, że las i góry potrafią być niebezpieczne. Zwłaszcza nocą.

5 października 2014 , Komentarze (9)

Dziś oczywiście też siedzę w domu. Planów nie mam. Kusi mnie malowanie, albo pisanie. Może namaluję pejzaż z wodą w tle, bo już taki za mną chodzi. Nawet śniło mi się malowanie dziś w nocy. Może to będzie akwarela. Jeszcze zobaczę. Natomiast jeżeli chodzi o pisanie to mi nawet ostanio dobrze idzie. Opowiadania piszę szybko jak w natchnieniu. Czasem nawet zaczynam myśleć o napisaniu powieści, ale się waham, bo to trudna sprawa jest. Nawet nie samo pisanie, ale późniejsze szukanie wydawcy wydaje mi się zbyt trudne dla mnie. Trzeba mieć szczęście, żeby bez znanego nazwiska powieść wydać. Z drugiej strony wydanie we własnym zakresie lub chociaż tylko ze współfinansowaniem jest raczej poza moim zasięgiem, bo mnie po prostu na to nie stać. To koszty rzędu 10000,00 zł co najmniej, a ja tyle wolnej gotówki nie mam. Zwłaszcza, że wcale nie mam gwarancji, że powieść się sprzeda i koszty się zwrócą. W końcu jestem debiutantką...


4 października 2014 , Komentarze (13)

Spokojna sobota. Miałam czas i na wygrzewanie się koło pieca i na pisanie. Powstało opowiadanie zainspirowane historią z mojego życia. Tak właśnie poznaliśmy się z Krzyśkiem przed laty, podobne dylematy miałam i podobne życie wcześniej. Trochę jednak zmian wprowadziłam, bo to w końcu nie jest biografia tylko opowiadanie...

Spotkanie miłości.

Ewa i Marek znali się dopiero od dwóch miesięcy i już zdecydowali, że zamieszkają razem. Ewa jako, że dysponowała własnym mieszkaniem zaprosiła Marka do siebie. Wszyscy znajomi i krewni jej to odradzali, bo która rozsądna, dojrzała kobieta zaprosiłaby dopiero co poznanego faceta. Nie była rozsądną kobietą tzn. była, ale w tym przypadku postanowiła postąpić inaczej. Po swojemu. Tak jak czuła. Jak jej podpowiadało serce i intuicja.

 - Oszalałaś! Przecież ty go wcale nie znasz - krzyknęła Krystyna.

- E tam nie znam. To poznam, będę miała czas, przecież przyjedzie i zostanie na kilka tygodni. Zresztą już zdecydowałam - odparła Ewa.

- Widzieliście się dopiero raz - nie dawała za wygraną Krystyna.

- No i co z tego przecież rozmawialiśmy przez telefon godzinami - mruknęła Ewa.

- Może być jakimś zboczeńcem, albo psychopatą - dorzuciła moja siostra Anna.

- To normalny, zwyczajny facet - broniła się Ewa. Wydaje się być rozsądny, stateczny i uczciwy. No i zaiskrzyło między nami od razu. Czuję jakbyśmy się znali od lat.

- Właśnie wydaje się - naciskała Krystyna.

- Dajcie wreszcie spokój. Nie wycofam się. Zdania nie zmienię, a przyjeżdża jutro - zamknęła dyskusję Ewa.

 Poznali się przez ogłoszenie w czasopiśmie. Ewa miała już dość samotności i szukała partnera. Księcia z bajki jak lubiła mawiać jej siostra. Tym razem była zdecydowana. Ewentualny wybranek  miał być w miarę przystojny, wolny, odpowiedzialny, opiekuńczy, nierozrywkowy i co ważne miał być zdecydowany na stały związek, bo przygody były wykluczone. Nie miała wielkich nadziei, że kogoś znajdzie, ale ogłoszenie zamieściła. Po raz kolejny. Czemu więc to zrobiła? Sama nie wiedziała. Może posłuchała tego cichutkiego głosika gdzieś wewnątrz siebie, który ją do tego namawiał? Może zaufała gwiazdom wszak horoskop, który sobie zrobiła obiecywał miłość, taką na zawsze. Może była już tak zdeterminowana, że chwytała się ostatniej nitki nadziei. A zdeterminowana była naprawdę. Ciężko jej się żyło w samotności - pusty dom i cisza aż dzwoniąca w uszach, samotne wieczory i noce. Sama była od piętnaście lat kiedy to z hukiem zakończył się jej związek, mający być tym na całe życie. Małżeństwo trwało dwa lata. Aż dwa lata awantur, kłamstw i wzajemnych pretensji. Rozstania i powroty. Wielka namiętność z której nic nie wynikło. Nie musiała być sama, ale była. Jakoś tak wyszło, że przez te lata nie miała szczęścia poznać nikogo odpowiedniego. Zresztą gdzie miała poznać, u siebie w domu. Przecież żyła prawie jak pustelnica - nigdzie prawie nie wychodziła i nawet pracowała w domu. Co z tego, że podobała się mężczyznom, skoro ci nieliczni, których poznała nie myśleli o niej poważnie. Nie chcieli wspólnego domu, nie myśleli o wspólnej przyszłości. Oferowali co najwyżej spotkania i to raczej ukradkowe jakby na nic lepszego nie zasługiwała. Jakby parę chwil miało ją uszczęśliwić i dać siłę na samotne borykanie się z życiem.

 W tym dniu Ewa wstała wcześnie. Ogarnęła mieszkanie, rozpaliła w kominku, ponieważ wrzesień tego roku był chłodny. Później wybrała się na zakupy, bo nie chciała, żeby zastał pustą lodówkę. No a poza tym planowała przygotować pyszną kolację. Jeszcze później narwała astrów, marcinków i gałęzi. Całej masy gałęzi otulonych liśćmi w  ciepłych, rdzawych barwach. Chciała przyozdobić dla niego dom, uwić gniazdko. Chciała stworzyć przyjemną atmosferę, by poczuł się dobrze i swojsko. Później już tylko czekała. Kilka godzin śledziła wskazówki zegarka. Czas biegł wolno, bardzo wolno. Próbowała się czymś zająć, ale wszystko jej leciało z rąk. Próbowała czytać, ale nie potrafiła się skoncentrować. W końcu tuż po dziewiętnastej usłyszała pukanie do drzwi. Po chwili już spojrzała w uśmiechnięte oczy i utonęła w ramionach Marka. Poczuła się bezpieczna i taka szczęśliwa. Wreszcie.

3 października 2014 , Komentarze (7)

Ostatni obrazek. Skończyłam przed chwilą. Zdjęcie jest fatalne, bo zupełnie sobie nie radzę z obróbką. Ja malowałam, a Ona w tym czasie wyjadła z zupy wszystką kiełbasę i boczek. Będzie wojna jak Krzysiek wróci...


3 października 2014 , Komentarze (6)

Deszczowo dziś i smętnie na dworze. Nie podoba mi się to ani trochę, bo mam pilny wyjazd. Muszę iść na pocztę. Muszę też zrobić zakupy na niedzielę. Po południu będę dalej odpoczywać i delektować się błogą ciszą. Krzysiek wróci dopiero wieczorem to się zacznie ruch. Pewnie też od razu włączy telewizor i z ciszą będę musiała się pożegnać. Po południu mam też do zrealizowania dodatkowe zlecenie. Tak, że nudzić się nie będę. Wieczorem będę kończyć obraz. I tak dzień minie. Kiedyś doszłam do wniosku, że te moje dni są do siebie bardzo podobne, wypełnione zajęciami, ba pasji mam sporo, ale podobne. Biegną sobie przeważnie spokojnie, bez niespodzianek, nieco monotonne. Żyję sobie tak trochę na uboczu bo ruchu, gwaru do swojego życia nie wpuszczam. Lubię takie spokojne życie. Lubię gdy wszystko toczy się powoli, rytm życia jest unormowany, gdy życie płynie chwila po chwili według planu, leniwie i trochę sennie. Nie znoszę stresów i uciekam od nich o ile tylko mogę...

2 października 2014 , Komentarze (8)

Tekst pisałam na warsztaty na portalu. Podane były krótkie fragmenty, które miały być wplecione w tekst. Fragmenty te zmieniłam i mam nadzieję, że nie będe miała nieprzyjemności z tego powodu, bo choć w tej chwili to zupełnie inny tekst, ktoś może mi zarzucić, że jest podobny....

Miłość w deszczu.

O Annie i Januszu, przyjaciele i znajomi mówią, że poznali się na dworcu, a pokochali w autobusie relacji Katowice Lublin.

Dziwnym trafem, oboje zaspali tego dnia i spóźnili się na pociąg.
Lato było deszczowe tego roku, a gwałtowne burze nadchodziłi i odchodziły, prawie codzienie.
Niech pani wchodzi pod wiatę i nie moknie! Z resztą, to szalone i niebezpiecznie tak w czasie burzy! - powiedział.
- Czyżby nie tańczył pan nigdy w deszczu? Rozłożyła ręce, jakby wiatr miał ją za chwilę unieść i zawirowała.
Była już cała mokra, uśmiechała się, a elegancka garsonka spływała wodą, uwydatniając kształy jej ciała.

- Nie wygląda pani na szaloną romantyczkę. Już raczej na poważną inelektualiskę - rzucił studiując z uwagą jej nienaganny strój, włosy związane w surowy koczek na karku i okulary w rogowej oprawie.
- A czy intelekualiska nie może nigdy tańczyć w deszczu? - odparła, rozwiązując włosy. Nie może czuć się szczęśliwa? Nie może zapomnieć się choć na chwilę? Nie może zaszaleć?
- No cóż pewnie może, skoro Pani tak mówi, ale pewnie nie zdarza jej się to zbyt często - dodał uśmiechając się ciepło.
- To zależy - dorzuciła z figlarnym błyskiem w oczach.
- Przepraszam nie przedstawiłem się. Jestem Janusz - rzucił miłym, ciepłym głosem.
- Miło mi, Anna.

Było im dobrze razem. Z pewnością oboje chcieli, by oczekiwanie na autobus się przedłużyło. Zapach ziemi po deszczu, kałuże, ludzie na dworcu i oni, zapatrzeni w siebie. Nie zwracali uwagi na innych.
Ukradkiem przyglądała się jego szerokim ramionom. Tak o takich marzyła. Ostatnio jakby ze zmożoną siłą, odkąd jej mąż Marek zaczął ją coraz bardziej zaniedbywać. 
- Przystojny - wymamrotała pod nosem, kiedy puścił ją przodem, wchodząc do kawiarni.
Interesująca, bardzo ineresująca pomyślał - wdychając słodki zapach perfum, gdy zwinnie i z wdziękiem minęła go w drzwiach. Nie piękna jak modelki z kolorowych czasopism, ale właśnie interesująca. Zachwycająco pociągające połączenie stonowanej urody i błyskoliwego inelektu czyli to coś co właśnie w kobietach najbardziej cenił. To coś co go intrygowało i przyciągało. To co go potrafiło zadziwić i zająć na dłużej niż na chwilę. Chętnie poznał by ją bliżej.
Ciepły, opiekuńczy i inteligentny czyli przeciwieńswo Marka - zauważyła Anna.
Podróż przebiegała szybko. Zbyt szybko. Zatopieni w interesującej rozmowie prawie nie zauważali uciekającego czasu. Rozmawiali szczerze i doskonale czuli się w swoim towarzyswie. To wystarczyło, by wymienić się telefonami z zamiarem kontynuowania znajomości. Anna wysiadła wcześniej. Janusz oworzył okno i uśmiechnął się na pożegnanie. Stała chwilę na dworcu zamyślona i oczarowana. 
Po powrocie powitał ją pusty dom i zlew pełen brudnych naczyń. Marka nie było, choć doskonale wiedział, że dziś wraca.
Janusz zadzwonił po dwóch dniach i Anna z przyjemnością przyjęła zaproszenie na kawę do pobliskiej kawiarni. Dobrze wybrał. Lokal był przytulny, klimatyczny, a podawanej w nim kawie też niczego nie brakowało.
Tego dnia strój wybierała wyjątkowo starannie. Dłużej niż zwykle czesała bujne, ciemne włosy. Zrobiła też makijaż - delikanie podkreśliła lekko skośne piwne oczy. Nie zapomniała o ustach. Skropiła się perfumami. Marek zajęty sobą, nawet nie zauważył, że wyszła. Jak zwykle.
Janusz czekał przed wejściem do kawiarni z herbacianą różą. Już całe wieki minęły odkąd ostanio dostała kwiaty.

- Witaj - powiedział zaglądając jej w oczy.
- A więc jesteś - mruknęła.
- Jestem - odpowiedział, przepuszczając ją przodem.

2 października 2014 , Komentarze (6)

No i jestem sama, bo Krzysiek wyjechał na dwa dni do Warszawy odwiedzić krewnych - rodzeństwo rodziców i kuzynów. Nie podobał mi się ten wyjazd ani trochę. Pojechał z bratem samochodem, a Darek lubi dodać gazu. Mnie na to skóra cierpnie, bo nie znoszę szybkiej jazdy. No ale cóż. Krzysiek się uparł, że pojedzie i nie udało mi się go powstrzymać. Koronnym argumentem było to, że w Warszawie nie był ponad 10 lat, a krewni coraz starsi. Chciał jeszcze, żebym i ja pojechała, bo nie wszyscy krewni mnie znają. Nie zgodziłam się jednak, co go nieźle wkurzyło. Jak zwykle usłyszałam litanię jaki to ze mnie mruk i odludek. Zostałam też dzikuską nieprzystosowaną do życia, ekscentryczką itp. Nie uległam jednak i zostałam w domu. Nie lubię być sama w domu. Nie lubię samotnych wieczorów i nocy...Byle do jutra...

1 października 2014 , Komentarze (6)

Dziś jest pochmurno i ponuro. Deszczu tylko patrzeć, a ja zaraz muszę jechać do miasta, autobusem oczywiście. Pewnie zmarznę i zmoknę. Po powrocie planuję zrobić sałatkę do słoików. Tym razem z cukini i marchwi. Muszę też przygotować grzyby do suszenia, aż kilogram, bo Krzysiek kupił na targu. Może też trafi się jakieś zlecenie, ale to wcale pewne nie jest. Zastanawiam się czy nie zapisać się na kurs pisarski. Może, gdybym się podszkoliła udałoby mi się sprzedawać gdzieś opowiadania. Niektóre czasopisma przecież je przyjmują. No chyba, że mają stałych współpracowników, którzy te opowiadania piszą. Myślę też o kursie webwritingu z tym, że najpierw kupię książkę na ten temat, żeby się zorientować czego się mogę spodziewać i czy to na pewno jest ta wiedza o którą mi chodzi...

Waga w normie, czyli stoi w miejscu. Jeszcze 10 dni i znowu zaczynam walkę...

30 września 2014 , Komentarze (6)

Czeka  mnie następny spokojny dzień spędzony w domu w gronie najbliższych. Pracy trochę będzie, bo trafiło się dodakowe zlecenie - tekst na 270 słów. Poprzednie już jest zrealizowane i zapłacone. Oby takich więcej się trafiało.

Po południu powinnam wyjść na dwór coś zdziałać, bo pogoda ładna, ale nie bardzo mi się chce. Jeszcze się nie przyzwyczaiłam do chłodniejszych dni i wciąż mi zimno. Wolę więc siedzieć w domu najlepiej przy rozgrzanym piecu. O zimie nie myślę, bo się jej w tym roku obawiam z powodu nieotynkowanej ściany. Pewnie będzie zimno. Już drugi rok nie udało mi się tej ściany ocieplić. Nie lubię takich opóźnień, ale czasem się niestety zdarzają...

Na naprawę pralki mam czekać do 5 dni...

Diety wczoraj nie było z powodu rocznicy. Było za o ciasto i słodycze. Dziś się nie ważyłam, żeby się nie denerwować...

29 września 2014 , Komentarze (12)

Przede mną spokojny dzień. Mam zamiar spędzić go w domu i świętować, bo dziś mija 10 lat odkąd jesteśmy z Krzyśkiem. Masa czasu. Zdążyliśmy się dobrze poznać i zżyć ze sobą. Znamy swoją wartość i swoje przywary. Lubimy swoje towarzystwo i dużo czasu spędzamy razem. Mam nadzieję, że dalej tak będzie...

Oprócz świętowania przy cieście i naleweczce będzie też i praca, ponieważ udało mi się zdobyć dodatkowe, świetnie przy tym płatne zlecenie. Arykuły mają być wysokiej jakości, bo na portal. Trzeba będzie się postarać...

Po południu będę pewnie malować o ile podobrazia dotrą, bo już nie bardzo mam co zamalowywać. Tym razem chcę uwiecznić wierzby. Zamówiłam też farby akrylowe. Myślę o farbach olejnych, ale trochę się ich obawiam, bo wolno schną i przez to malowanie obrazu trwa znacznie dłużej. No ale te kolory...Tak sobie myślę, że kupię dopiero w przyszłym roku jak się wprawię...

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.