Następne opowiadanie jeszcze bez tytułu...
Już po jedenastej, pomyślałam patrząc na zegar ustawiony na kominku. Czas do domu. Znowu się zasiedziałam u znajomych, przemiłej Basi i jej męża Jacka. Często do nich wpadałam wieczorem na herbatkę imbirową i kawałek domowego ciasta. Tym razem były też konfitury i kieliszeczek domowej naleweczki z pigwy. Rozmowom nie było końca, ale dziś naprawdę przesadziłam i nie wiem czy uda mi się dotrzeć do domu przed północą.
- No faktycznie zrobiło się
późno. Odwieźć cię - rzuciła Basia z uśmiechem.
- Nie no coś ty. A po co. Nie
chcę sprawiać kłopotu. Przecież to tylko kawałek. Zanim zdążycie samochód z
garażu wyprowadzić ja już będę grzała się w domu przy piecu – odpowiedziałam.
- Ale to nie jest żaden
kłopot. Zresztą samochód stoi przed domem - dodał Jacek.
- Nie to nie ma sensu. Idę i
to sama - stwierdziłam, widząc, że znajomy zaczyna wkładać kurtkę z zamiarem
odprowadzenia mnie.
- No cóż to twój wybór tylko,
żebyś później nie żałowała jak spotkasz wilka - uśmiechnął się znajomy. Nie
dalej jak wczoraj słyszałem ich wycie. Podobno w okolicy kręci się wataha,
kilku sztuk. Leśniczy mi mówił.
- Tak wiem. Tyle, że ja się na wycieczkę w góry nie wybieram - zaśmiałam się.
Pożegnałam się serdecznie,
zapięłam ciepłą kurtkę, bo wieczór był chłodny i dziarskim krokiem ruszyłam do
domu. To w końcu tylko niecałe dwa kilometry drogi, wprawdzie przez las, ale
doskonale mi znanej. Czy się bałam? A czego? Okolica u nas bardzo spokojna,
ludzie życzliwi, znają się od pokoleń i raczej lubią. No a kto by obcy ze złymi
zamiarami w nocy po lesie się włóczył. Po co? A wilki? Przecież one w pobliże
wsi nie schodzą. W zimie mogłoby to mieć miejsce, ale teraz w październiku?
Las powitał mnie spokojem i
szumem drzew. Droga była doskonale widoczna w świetle księżyca, a moja latarka,
którą przezornie zabrałam z domu sprawowała się doskonale. Szłam powoli
delektując się ciszą i zapachem butwiejących roślin. Bez przeszkód minęłam
pierwszy zakręt. Jeszcze tylko trzy i zobaczę światła przed domem Maciejaków.
To już będzie skraj wsi skąd do mojego domu będzie tylko kilka kroków.
Niespodziewanie w pobliżu drogi w lesie usłyszałam cichy pisk. Jakby miauczenie
małego kotka. Zatrzymałam się nasłuchując. Tak, to kocię. Pewnie ktoś wyrzucił
je do lasu, żeby się pozbyć kłopotu. Przecież go tu nie zostawię, bo zginie.
Pomyślałam. Poświeciłam latarką między drzewa i nie namyślając się wiele,
odważnie przekroczyłam linię drzew. Zaczęłam podążać w kierunku głosu,
rozglądając się uważnie i nawołując. Kotek musiał być blisko, bo słyszałam go
coraz wyraźniej. Jeszcze dwa kroki i potknęłam się o coś jasnego, leżącego na
ziemi. No tak reklamówka. Wyrzucenie to było za mało. Trzeba było biedaka
jeszcze umieścić w zawiązanej reklamówce, żeby mu uniemożliwić ocalenie.
Pomyślałam, złorzecząc w duchu draniowi, który to zrobił. Schyliłam się,
rozwiązałam supeł, rozchyliłam folię i moim oczom ukazał się biały pyszczek
maleńkiego kotka. Kociak był przerażony, drżał, ale przestał miauczeć i
przytulił się do mojej dłoni.
- Jeszcze tego mi tylko brakowało - jęknęłam przerażona.
Wilki wprawdzie boją sie ludzi i ich unikają, ale kto je tam wie. Pomyślałam. Zaczęłam przy tym z werwą przedzierać się przez krzaki i szukać drogi. Przecież nie może być daleko. Kotek był tuż przy drodze. Blisko. Zaledwie parę kroków. Myślałam, szukając gorączkowo. Niestety poszukiwałam bezskutecznie. Las przyjął mnie w swoje objęcia i wypuścić tak łatwo nie zamierzał. Nie tym razem. I co teraz? Dumałam. Chyba trzeba będzie usiąść gdzieś pod drzewem i poczekać do rana. Rady nie ma, bo się całkiem zgubię. Tylko to przejmujące zimno. Nagle usłyszałam ruch gdzieś w lesie po prawej stronie i za krzakiem dostrzegłam w świetle latarki jarzące się ślepia. Wilk. Przemknęło mi przez głowę. To niemożliwe. To nie mogło się mi przytrafić. Boże i co teraz? Co mam robić? Chyba mnie nie zaatakuje? Wilki nie atakują ludzi. A może jednak? Zaczęłam szczękać zębami ze strachu i oblałam się zimnym potem. Przerażony kociak, chyba coś wyczuł, bo przylgnął do mnie i znieruchomiał. Poczułam pustkę w głowie, a obłędny strach ścisnął mnie za gardło. Wilk wyszedł z krzaków, zrobił parę kroków w moim kierunku i zamerdał ogonem. O rany to pies. Podobny do wilka, ale tylko pies. Pewnie kolejna bezpańska bieda błąkająca się po lesie. Wyciągnęłam rękę, a pies zbliżył się i zaczął mnie lizać. Emocje opadły tak nagle jak się pojawiły. Uspokoiłam się i zaczęłam myśleć rozsądnie, a następnie nasłuchiwać. Po dłuższej chwili usłyszałam szczekające w oddali psy i idąc w tym kierunku bez przeszkód dotarłam do drogi. Za moment już byłam w domu z kotkiem i z psem, bo przecież nie mogłam nieszczęśnika zostawić w lesie. Kotek okazał się koteczką, śliczną i słodką. Nazwałam ją Maja, a pies dostał imię Wilk, na pamiątkę pomyłki i przygody, która mogła się źle skończyć, a która nauczyła mnie, że las i góry potrafią być niebezpieczne. Zwłaszcza nocą.