Wczoraj byłam na spotkaniu ze swoją przyjaciółką i jej znajomymi. Zawsze mi o nich opowiada ale nigdy nie miałam okazji ich poznać, bo po pierwsze dzieli nas pewna odległość, a po drugie studiując zaocznie nie mogę tak często, jakbym chciała przyjeżdżać do Ostrowa. No, ale w końcu się udało - najpierw spotkałyśmy się w domku jednej z nich, później miałyśmy iść na imprezę. Szczerze mówiąc wynudziłam się jak mops, one ciągle gadały o pracy i wspólnych znajomych, których ja niestety (albo stety) nie znam. Później temat został pokierowany (czy można pokierować temat?!) na wykończenie mieszkania mojej przyjaciółki i jej chłopaka. No i zaczęło się. Od dawna wiedziałam, że ona trochę się zmieniła, ale nie wiedziałam, że aż tak. Cały czas nawijanka o pieniądzach. Lampę kupiła za 300 zł, na początku było jej szkoda pieniędzy, ale później uświadomiła sobie, że to są jej 4 godziny pracy; kogoś zatrudniła, kto w gruncie rzeczy nic nie wniósł do jej remontu, ale stać ją na to więc odżałuje te kilkaset złotych, kupiła kryształowe kieliszki do czegoś tam za jakąś magicznie wysoką kwotę, bo przecież ona ma pieniądze, a kieliszki są jak to powiedziała takie "efekciarskie". Luz. Powiodło jej się i jej koleżankom zresztą też, robią to co lubią i zarabiają "górę" pieniędzy. Ma swojego "ukochanego" faceta, którego zdradza na prawo i lewo ( a ja jestem jej alibi!), ale go nie zostawi, bo to prawnik i przynosi do domu prawdziwe pieniądze (jakbyśmy my z Pią zarabiali sztuczne). Paranoja, jak słuchałam tych przechwałek to, aż mi się niedobrze robiło. Kiedyś chodziłyśmy po lumpeksach teraz to dla niej wstyd i hańba. W końcu stać ją na markowe ciuchy. Luz. Ja też zarabiam i też mam jakieś tam pieniądze, ale jakoś nie brzydzi mnie kupienie na targu torebki za 15 zł albo jakiejś rzeczy używanej. Żyjemy w epoce pralek, proszków do prania i wszystko da się odświeżyć, a czasem można trafić na super ciuch! Nie mam na razie zmywarki i jakoś żyję, za to ona sobie życia bez niej nie wyobraża.
Tak mi to wszystko zepsuło humor, że później na imprezie nie miałam nawet ochoty potańczyć. Do teraz czuję się jakoś dziwnie, sama nie wiem czemu.
A co do dzisiejszego dnia - mama właśnie szykuje mi wałówkę do Poznania, więc jest szansa, że do wypłaty nie umrzemy z głodu.
Na śniadanie zjadłam dwie parówki, pomidora i bułkę orkiszową.
Co dalej nie wiem, ale nie zamierzam się objadać.