Boże, co za dzień! Beznadziejny!
Zaczęło się wszystko od tego, że nie wygrałam licytacji przepięknych bucików. A tak chciałam je mieć! Wyobrażałam je sobie na moich boskich stopkach i komponowałam z moimi najlepszymi ciuchami. Ba, zaczęłam szukać do nich nawet torebki. Ale ich nie mam, bo jakaś zołza (albo zołz) mnie przelicytowała. Niech to szlag!
Wczoraj pisałam o dzisiejszej wizycie u chirurga naczyniowego. Pomyliłam się. Wizyta jest jutro, bo czwartek jest jutro, a dzisiaj jest środa - nie czwartek. Luz. Pani w przychodni dziwnie na mnie popatrzyła, Pią się zaczął śmiać, a ja stwierdziłam, że już koniec dnia więc nie ma co się denerwować, bo gorzej nie będzie. A jednak. Na przeciwko przychodni był mały sklepik z ciuchami, a że było kilka minut przed 18 wzięłam w ciemno dwie koszule na krótki rękaw. Humor poprawił mi się na chwilę. Numeracja jakaś nie taka musi być, bo w domu po przymierzeniu okazało się, że się w cyckach nie dopinam.
Pią ryczy ze śmiechu. Niech mu będzie na zdrowie, bo mi to się chce ryczeć, ale z własnego roztargnienia. Bluzki mi się podobają i ich nie oddam. Schudnę. W 2013 roku, w styczniu zamierzam je ubrać. Taki mam plan.
Przez beznadziejność dnia dzisiejszego jeść mi się nie chciało w ogóle, wręcz wmuszałam w siebie to, co sobie przygotowałam. Na obiadokolacje zjadłam warzywa na patelnie z ryżem, niby nie dużo, ale czuję się jakaś napchana. Zaraz pęknę.
U fryzjera nie byłam i dalej wyglądam jak ta lama (nie mylić z Dalajlamą) i wyglądać tak będę minimum do przyszłego tygodnia, bo w tym moja fryzjerka już czasu nie ma. Fakt, koledzy z pracy chcieli mi pomóc i skrócić mi grzywkę, jeden miał już nawet w ręku nożyczki, ale obawiam się, że po tym zabiegu pozostałoby mi tylko zmienić fryzurę na Kojaka. W dłuższych mi lepiej. Zdecydowanie.
Kończę mój dzisiejszy wywód i idę spać. Jutro musi być lepszy dzień!
Ps. A telefon milczy.
Makijaż jak zawsze, by ślady łez zatrzeć, niech nie widzą, że płacze.
Powieki są po to żeby nie patrzeć, jak odchodzisz na zawsze