Mojej corki (mojej corki! Ha! No i jak to brzmi??? Czadersko, co nie?:))) Dzisiaj pani doktor potwierdzila na USG, ze nic miedzy nogami nie wyroslo) doprowadza mnie do spazmow ze smiechu. Mimo ze z reguly wybiera sobie niefajne miejsce na to czkanie, a mianowicie w okolicy pepka mego, ktory jest strefa bardzo wrazliwa mego ciala, okazuje sie, ze nie tylko od zewnatrz, ale i od wewnatrz jak najbardziej. Kierownika doprowadza do spazmow rowniez, z bardzo prostego powodu, otoz z reguly czkawka pojawia sie, gdy lezymy w lozku, ja czytam, on zasypia, i zaczynam chichotac i sie nasmiewac, i tyle by bylo ze spania. Ale przynajmniej udalo mu sie dostrzec podskakujacy brzuch, gdy mala serfuje lub inna jazde figurowa na lyzwach uprawia. O wilku mowa, no.
Jezeli chodzi o termin, to mam na 31 marca:) A jezeli chodzi o wage, to nie mialam odwagi wejsc na wage (cudne maslo maslane, ale jak to inaczej napisac), dopiero dzisiaj u pani doktor, i przedstawia sie, co nastepuje:
1. 7 tc - 67,3 kg
2. 11 tc - 67 kg
3. 15 tc - 67,1 kg
4. 19 tc - 70 kg
5. 23 tc - 71,4 kg
Wiec nie jest zle. Na poczatku, wiadomo, rzygansko i inne mdlosci, ale myslalam, ze teraz, przy tych napadach glodu, to moge liczyc na dobre 73 - 74 kilogramy. Dobrze jest:)
Powiem wam w sekrecie, ze wracalam do domu z taaakim bananem na gebie - ze wszystko dobrze i w ogole. I teraz tez siedze i usmiecham sie do kompa:)
Mam tylko nadzieje, ze humor sie nie zepsuje, bo w szkole jak zwykle pod gorke, znowu jestem sama, bo Michelle znowu chora, byla w poniedzialek, nie poznalam jej, dzieci tez jej nie poznaly, ale z drugiej strony, jak ktos, kto na co dzien maluje sie jak na scene nagle ow makijaz zmyje, no to nic dziwnego, ze wyglada jak chory:) chciala zostac, ale wyslalam ja do lekarza, bo ja rozchororwac sie nie mam ochoty, a cos mam wrazenie, ze mnie lamie. No i albo sama jestem, albo wiecej godzin z powodu zastepstw, ciagle cos, i naprawde zaczynam padac pomalu na pysk. Byle te 12 dni do przerwy swiatecznej przetrwac, a potem sie zastanowie, czy wracam, czy tez pojde sobie na zwolnienie. Ot co.
I kurcze, w niedziele byli u nas szwagier ze szwagierka i z corkami, Natalie przyniosla troche swoich ciasteczek swiatecznych, juz zrobila, i wiecie co, no nie smakuja nam. Takie suche i bez smaku i mdle strasznie. Ja bede robila teraz w weekend, juz ostatnie skladniki dokupilam i zakopie sie na trzy dni w kuchni, normalnie mega cudna perspektywa, grrr, ale z kolei swieta bez Plätzchen to juz nie swieta, no i rodzina tez sobie nie wyobraza paczki bez owych ciasteczek:) A normalnie zrobilam sie juz mistrzynia ich pieczenia, phi, robie nawet lepsze od tesciowej, tralala. A'propo tesciowej - wciaz sie nie odzywa, wciaz obrazona najwyrazniej, czujecie klimat?
Dobra, spadam troche ogarnac, i zaczynam sie zbierac do roboty. Milego dnia:)