Pamiętam, że na początku byłam rozsądna. Jadłam mniej i lepiej, ale bez paranoi. Pamiętam, że potem był krótki okres szaleństwa (martwienie się o każdy kęs -czy oby nie za dużo itp.), ale szybko się opamiętałam i starałam się je zwalczyć -lepiej, czy gorzej miałam w głowie, ale działałam rozsądnie. I dwa tygodnie temu była u mnie impreza, na której odpuściłam sobie... A że nie umiem odpuścić sobie trochę, to nawpieprzałam się chipsów, krakersów, ciasteczek... I byłoby spoko, bo wróciłam do diety od razu następnego dnia i w ogóle. Ale dzisiaj była kolejna impreza, na której sobie "odpuściłam" -jestem dosłownie przeżarta. Zero kontroli nad sobą. A za 2 tygodnie jest Wielkanoc i wracam do domu i nie zamierzam się tam odchudzać... I wszystko byłoby w porządku, (bo wiem, że nie utyję od tego jakoś strasznie), gdyby nie to, że teraz martwię się, że takie skoki rozstroją mi metabolizm. Raz się odchudzam, a potem jem do obrzydzenia. I niby to tylko raz na 2 tygodnie, ale i tak. Czy to się liczy? I gdyby tak pomyśleć, to 2 tygodnie po świętach jadę do Maroka na tydzień i tam też będzie mi ciężko trzymać dietę. Więc co? Co 2 tygodnie wielkie obżarstwo? I wiem, że to trochę "bulimiczne" zachowanie (ale wymiotów wymuszać nie będę -tego jestem pewna. Wiem, że jeśli przekroczę tę granicę, to nie będzie dla mnie powrotu) i że powinnam nauczyć się równowagi, bo po odchudzaniu nie będę mogła tyle jeść, ale jest mi ciężko utrzymać się w złotym środku i to dotyczy każdej dziedziny życia, nie tylko diety.
Nie wiem ile ważę, bo nie mam wagi... I do tej pory mówiłam sobie, że jak wrócę na święta i będzie 79 kg, to będzie dobrze. Nie chciałam się nastawiać, żeby potem nie było rozczarowania i to było rozsądne. A teraz wiem, że jak wrócę, to będę rozczarowana, jeśli będzie 79 kg. Z drugiej strony wiem, że nie mogę za szybko chudnąć, bo to niezdrowe (dobra, tak naprawdę w dupie mam czy to zdrowe, czy nie -chodzi o to, żeby skóra zdążyła mi się naciągnąć i nie wisiała, jak u starej baby...)
I dzisiaj dostałam wiadomość od ciotki, że wszyscy w rodzinie mnie chwalą i mówią, jaka to ja jestem "dzielna, pracowita, wrażliwa, rozsądna". To smutne, ale chyba w ogóle mnie nie znają. Prawda jest niestety taka, że jestem kompletnym przeciwieństwem osoby, którą opisali. Jestem miękka, niepewna siebie, tchórzliwa, leniwa, zapatrzona w siebie i nierozsądna, wręcz głupia i gdyby nie szczęśliwy zbieg okoliczności, że mam w koło w życiu wartosciowych, mądrych ludzi, którzy mnie kochają lub po prostu są mi życzliwi, to zginęłabym marnie. Erasmus tutaj nie będzie dla mnie jakimś wielkim zwycięstwem, niezapomnianym przeżyciem i ogromną szansą rozwoju. Po prostu spędzę tu kolejne 3 miesiące, pochodzę na plażę, pozwiedzam. Prawdopodobnie nawet nie nauczę się dobrze mówić po hiszpańsku. Mam nadzieję, że chociaż wrócę szczuplejsza (o jakieś 15 kg). I to będzie jedyny mój sukces.