I znów powracam na łono Vitalii. Sama czasem zastanawiam się jak dana kobieta mogła sie tak zapuścić? A tymczasem wygląda to tak, że same siebie oszukujemy: że nie jest tak źle, nie wyglądam na swoją wagę, potrafię zatuszować dodatkowe kg. Pewnego dnia budzimy się z letargu. Naprawdę trwa to chwilę. Nagle dostrzegasz to jak wyglądasz. Może nie płakałam, ale na pewno byłam w szoku, że tak przytyłam. Kiedy? Nie wiem. Jak długo to trwało? Nie wiem. Po prostu z "nie jest ze mną najgorzej" wpadłam w "tłustą babę, wieloryba". A odchudzanie ciągnie się, dłuży. Nie od razu widać efekty. Wtedy czuję bezsilność. Ważę się kilka razy dziennie z nadzieją, że to już! Że na pewno będzie mniej. Trzeba być silnym, nie poddawać się po miesiącu. Chcę, żeby szczęście zależało ode mnie. Wmawiam sobie, że kiedy schudnę wszystko będzie wyglądało inaczej. A przecież powinnam być szczęśliwa zawsze, bez względu na to co pokazuje szklana małpa. Wstyd mi, że w tym wieku mam już rozstępy i tyłek jak szafa.
13.00 kanapki z twarożkiem, pasztetem, dżemem
16.30 ok 100 g makaronu z kurczakiem curry, jogurtem, surówką.
2 kawy, zielona, woda
Nie umiem kręcić tym cholernym hula hopem! Od razu spada. Po jakim czasie zaczęło Wam wychodzić?