- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
5 marca 2014, 08:40
7 stycznia 2015, 19:06
No tak. Leżenie przy minus 10 to raczej odpada...
Trauma, trzymam kciuki, żeby jutro bardzo nie bolało.
7 stycznia 2015, 21:18
Armara wracaj nam szybko bezsterydowo, trauma powodzenia w biegu.
Ja dziś bieg poranny w -12 zaliczony. Chyba pierwszy raz w życiu doznałam coś bardzo zbliżonego do tego całego "flow", nie powiem - napędza
7 stycznia 2015, 21:56
Avinnion, ja prawie po każdym biegu, często też i w trakcie już, odczuwam ten osławiony 'flow'. Ciekawe od czego to zależy.
7 stycznia 2015, 22:20
Czy ten 'flow' to jest endorfinowy haj? Jeśli tak, to ja ostatnio miewam to w momencie wejścia pod prysznic po bieganiu.
7 stycznia 2015, 22:22
Dla mnie "flow" to poczucie, że biegnę swobodnie, z minimalnym wkładem energii i że mogę tak bez końca. Endorfiny mam częściej, choć taki wyraźny haj rzadko.
8 stycznia 2015, 08:48
taki "flow" jak pisze Strach to mam zazwyczaj po 6km biegania:-) nie wiem czy to normalne czy nie, ale jak już to 6 km przebiegnę to później juz nie czuję zmęczenia i mogłabym biec i biec:-)
8 stycznia 2015, 08:58
no właśnie :) Jakbym była wiatrem, unoszę się ponad drogę, moje serce bije zgodnie z rytmem świata - czuję się wtedy częścią natury, tym samym organizmem. Totalny relaks i odprężenie (mimo zmęczenia ciała). Problemy robią się odległe, tak jak i cała reszta życia. Ciężko to opisać, a to co jeszcze przychodzi mi na myśl nie nadaje się na publiczne fora, szczególnie o wczesnej porze dnia ;o)
8 stycznia 2015, 09:02
Endorfinki u mnie działają zawsze już po kilku kilometrach. Natomiast "flow" czy też "haj", czy jak inaczej to nazwać miałam raz i z perspektywy czasu nie wiem czy mi się to podobało.
8 stycznia 2015, 17:23
To ja też tak mam, że mogę biec i biec. Im więcej przebiegnę, tym bardziej mi się chce. Często, w zasadzie prawie zawsze jak mam w założeniu jakiś dystans, to kombinuję w trakcie, żeby przebiec więcej. Wyjątkiem są te dni, kiedy muszę zdążyć na którąś godzinę do pracy i nie mogę sobie pozwolić na wydłużanie.
Ale takiego orgazmu biegowego to chyba jeszcze nie miałam. Ciekawe z czym to jest związane - z dotlenieniem mózgu? Podobno w Tybecie są tacy wędrownicy, którzy przemierzają ogromne odległości w stosunkowo krótkim czasie bez żadnych oznak zmęczenia, jakby wpadali w jakiś trans. To chyba coś podobnego jest.
Dzisiejszy plan zrealizowany. Rano 10 km (miało być 8.5) z trzema szybkimi odcinkami, później basen, a konkretnie jacuzzi, gdzie się cała obombelkowałam, bo byłam sama. Cudnie. Później suszenie, papu i prosto do pracy. Jestem jak nowonarodzona.