Temat: Małżeństwa kiedyś i dzis

Jak to jest ze kiedyś nie było tyle rozwodów co w dzisiejszych czasach? Jak patrzę na moich dziadków, wujków czy ciocie wszyscy żyją w związkach małżeńskich juz po ponad 20 lat. Szczerze mówiąc nie ma u mnie w rodzinie (nie wiem czy w tej dalszej) ale tej która mieszka obok mnie kobiety rozwiedzionej, czy zostawionej przez męża z dziećmi.  Jakoś nie widać po wujkach czy ciotkach aby cos sie miedzy nimi "wypaliło", okazują sobie miłość. Dziadek juz nie żyje, ale babcia jak oni opowiada to z taka miłością. Poza tym wiem ze nie tylko u mnie te "stare " małżeństwa sa takie trwałe. 

Nie wierze ze w tamtych czasach wszyscy mężczyźni czy wszystkie kobiety były idealne. A jednak ludzie żyli ze sobą bardzo dlugo. A teraz wydaje mi sie ze jest coraz więcej rozwodów czy samotnych matek. Co o tym myślicie ?

ja mam jednych i drugich dziadków, ktorzy są już 50-parę lat małżeństwem i tak jak piszesz - widać jak jedno się wpatrzone w drugie i na starość są sobie mega wsparciem, jak babcia była w szpitalu to dziadek non stop u niej siedział i jej kanapki z szynką z domu przynosil :D a zawsze to babcia dziadkowi pod nos wszystkie posiłki podstawia :) jak dziadkowi coś dolega to też babcia niebo i ziemię poruszy. czasem sobie dogryzają ale jedno bez drugiego świata nie widzi i są dla siebie naprawdę mega wsparciem. nie wiem co to będzie gdy jednego z nich zabraknie :((

dla mnie takie małżeństwa są wzorem, bardzo bym chciała, zeby moje było identyczne - w zdrowiu i chorobie, na dobre i na złe, z miłością aż po grób. może jestem naiwna, ale zarówno ja jak i mąż mamy takie przykłady od siebie z rodziny i dla nas taki model jest naturalny, normalny... zobaczymy co czas pokaże:)

Mrousse napisał(a):

Dokladnie . Dodatkowo, Ja nie jestem zwolenniczka zwiazkow na sile , ludzie sie zmieniaja, ich priotytety . Nigdy nie wiadomo, a siedziec i wbijac sobie szpilki to naprawde marnowanie czasu . Lepiej rozstac sie i zyc w spokoju w normalnych relacjach niz marnowac zycie , sobie Czy partnerowi. 

Ale widzisz tylko taki wybór? Dlaczego nie zmienić czegoś, żeby ten związek był szczęśliwy? 

Dla mnie to spotykanie się i rozstawanie jest bez sensu. Następny model proszę - i tak można przez całe życie. A gdzie miejsce na miłość? Odkochujemy się, może i dzieci oddamy rodzinom zastępczym, bo i tak uczymy je tymi rozwodami, że przestanie kogoś kochać to codzienność. 

Kiedyś też stałam przed wyborem "albo rozstanie, albo nieszczęśliwe życie" i wybrałam "szczęśliwe życie w związku" - całą swoją energię władowałam w uzyskanie tego, bo każda inna możliwość byłaby porażką.

ggeisha napisał(a):

Mrousse napisał(a):

Dokladnie . Dodatkowo, Ja nie jestem zwolenniczka zwiazkow na sile , ludzie sie zmieniaja, ich priotytety . Nigdy nie wiadomo, a siedziec i wbijac sobie szpilki to naprawde marnowanie czasu . Lepiej rozstac sie i zyc w spokoju w normalnych relacjach niz marnowac zycie , sobie Czy partnerowi. 
Ale widzisz tylko taki wybór? Dlaczego nie zmienić czegoś, żeby ten związek był szczęśliwy? Dla mnie to spotykanie się i rozstawanie jest bez sensu. Następny model proszę - i tak można przez całe życie. A gdzie miejsce na miłość? Odkochujemy się, może i dzieci oddamy rodzinom zastępczym, bo i tak uczymy je tymi rozwodami, że przestanie kogoś kochać to codzienność. Kiedyś też stałam przed wyborem "albo rozstanie, albo nieszczęśliwe życie" i wybrałam "szczęśliwe życie w związku" - całą swoją energię władowałam w uzyskanie tego, bo każda inna możliwość byłaby porażką.

Ja tak to widze , jesli wiele rzeczy nie pasuje nie da sie tego zmienic . 

Nie chcialabym, zeby Moj M na mnie naciskal , probowal jakos przemienic w kogos innego po latach . Albo ja jego . 

Wiele czynnikow sklada sie na "milosc" stosunkek do mnie i dzieci , do otoczenia, wyglad , ambicje . To wszystko ma znaczenie dla mnie .

Wybralas szczesliwe zycie w zwiazku tzn Ty sie zmirnilas , partner , oboje kompromisy ? 

Ja mysle, ze mozna dobrac sie tak , ze poprostu pasuje wszystko . Nie rozumiem tych calych kryzysow w zwiazkach . Bo przez co one ? Przeciez to przez powazne rzeczy, a nie przez nieskoszenie trawnika. 

Kryzys jest jak wiele rzeczy nie pasuje , a wiele niestety nie mozna zmienic . Jak Chcesz kogos na sile trzymac to i zrezygnujesz z czegos ale z wielu rzeczy ? 

No ja taka nie jestem . Dla mnie jest biale i czarne . 

ggeisha napisał(a):

Mrousse napisał(a):

Dokladnie . Dodatkowo, Ja nie jestem zwolenniczka zwiazkow na sile , ludzie sie zmieniaja, ich priotytety . Nigdy nie wiadomo, a siedziec i wbijac sobie szpilki to naprawde marnowanie czasu . Lepiej rozstac sie i zyc w spokoju w normalnych relacjach niz marnowac zycie , sobie Czy partnerowi. 
Ale widzisz tylko taki wybór? Dlaczego nie zmienić czegoś, żeby ten związek był szczęśliwy? Dla mnie to spotykanie się i rozstawanie jest bez sensu. Następny model proszę - i tak można przez całe życie. A gdzie miejsce na miłość? Odkochujemy się, może i dzieci oddamy rodzinom zastępczym, bo i tak uczymy je tymi rozwodami, że przestanie kogoś kochać to codzienność. Kiedyś też stałam przed wyborem "albo rozstanie, albo nieszczęśliwe życie" i wybrałam "szczęśliwe życie w związku" - całą swoją energię władowałam w uzyskanie tego, bo każda inna możliwość byłaby porażką.

wszystko pięknie, ładnie póki nie przyjrzysz się konkretnemu związkowi. ja np. mam przyjaciółkę, która po latach rozstaje się z facetem. konkretnie po 10 latach mniejsza o to, że nie mają ślubu. zaczęli ze sobą być jak mieli 18 lat. on niestety wyrósł na bardzo agresywnego gościa. jak był młodszy to nie było "aż tak", ale ona chciała by się układało to na pewne rzeczy przymykała oczy jako małolata. teraz gość wraca do domu i od progu wyżywa się na niej. ona mówi, że kiedyś taki nie był, ale wg mnie wcześniej nie spędzali aż tyle czasu razem by mogło jej to na prawdę dać w kość. próbowała, rozmawiała z nim, przekonywała by coś z tym zrobił, ale on bagatelizował to.. odeszła i on traktuje ją jak jeszcze większy dupek.. bez wchodzenia w szczegóły.. wg mnie nie ma co tutaj ratować. jej klapki z oczu opadły i to co było do wybaczenia jak jej latały te motyle w brzuchu teraz totalnie go skreśla. pewnie byli ze sobą aż tak długo właśnie dlatego że dawali sobie (a raczej ona jemu) milion szans.. chociaż dla mnie ten związek od początku był chory, więc w pełni rozumiem dlaczego go kończy, nie rozumiem dlaczego dopiero teraz.. czasem nawet walka o coś jest po prostu stratą czasu.

unodostress napisał(a):

ggeisha napisał(a):

Mrousse napisał(a):

Dokladnie . Dodatkowo, Ja nie jestem zwolenniczka zwiazkow na sile , ludzie sie zmieniaja, ich priotytety . Nigdy nie wiadomo, a siedziec i wbijac sobie szpilki to naprawde marnowanie czasu . Lepiej rozstac sie i zyc w spokoju w normalnych relacjach niz marnowac zycie , sobie Czy partnerowi. 
Ale widzisz tylko taki wybór? Dlaczego nie zmienić czegoś, żeby ten związek był szczęśliwy? Dla mnie to spotykanie się i rozstawanie jest bez sensu. Następny model proszę - i tak można przez całe życie. A gdzie miejsce na miłość? Odkochujemy się, może i dzieci oddamy rodzinom zastępczym, bo i tak uczymy je tymi rozwodami, że przestanie kogoś kochać to codzienność. Kiedyś też stałam przed wyborem "albo rozstanie, albo nieszczęśliwe życie" i wybrałam "szczęśliwe życie w związku" - całą swoją energię władowałam w uzyskanie tego, bo każda inna możliwość byłaby porażką.
wszystko pięknie, ładnie póki nie przyjrzysz się konkretnemu związkowi. ja np. mam przyjaciółkę, która po latach rozstaje się z facetem. konkretnie po 10 latach mniejsza o to, że nie mają ślubu. zaczęli ze sobą być jak mieli 18 lat. on niestety wyrósł na bardzo agresywnego gościa. jak był młodszy to nie było "aż tak", ale ona chciała by się układało to na pewne rzeczy przymykała oczy jako małolata. teraz gość wraca do domu i od progu wyżywa się na niej. ona mówi, że kiedyś taki nie był, ale wg mnie wcześniej nie spędzali aż tyle czasu razem by mogło jej to na prawdę dać w kość. ona próbowała, rozmawiała z nim, przekonywała by coś z tym zrobił, ale on bagatelizował to.. odeszła i on traktuje ją jak jeszcze większy dupek.. bez wchodzenia w szczegóły.. wg mnie nie ma co tutaj ratować. jej klapki z oczu opadły i to co było do wybaczenia jak jej latały te motyle w brzuchu teraz totalnie go skreśla. pewnie byli ze sobą aż tak długo właśnie dlatego że dawali sobie (a raczej ona jemu) milion szans.. chociaż dla mnie ten związek od początku był chory, więc w pełni rozumiem dlaczego go kończy, nie rozumiem dlaczego dopiero teraz.. czasem nawet walka o coś jest po prostu stratą czasu.

Walka o związek to nie dawanie sobie szans i pozwalanie na krzywdy. To zmiany. Oczywiście, obie strony muszą tego chcieć. Ale jeśli jedna chociaż chce, to coś się zaczyna dziać. Piszesz, że ona nie wiedziała, jaki on jest, czy był. Ale ludzie to nie meble, mogą nad sobą pracować, zmieniać się. Jeśli mają po co, to chętnie to robią. Jeśli nie - zawsze jest to rozstanie możliwe.

unodostress napisał(a):

ggeisha napisał(a):

Mrousse napisał(a):

Dokladnie . Dodatkowo, Ja nie jestem zwolenniczka zwiazkow na sile , ludzie sie zmieniaja, ich priotytety . Nigdy nie wiadomo, a siedziec i wbijac sobie szpilki to naprawde marnowanie czasu . Lepiej rozstac sie i zyc w spokoju w normalnych relacjach niz marnowac zycie , sobie Czy partnerowi. 
Ale widzisz tylko taki wybór? Dlaczego nie zmienić czegoś, żeby ten związek był szczęśliwy? Dla mnie to spotykanie się i rozstawanie jest bez sensu. Następny model proszę - i tak można przez całe życie. A gdzie miejsce na miłość? Odkochujemy się, może i dzieci oddamy rodzinom zastępczym, bo i tak uczymy je tymi rozwodami, że przestanie kogoś kochać to codzienność. Kiedyś też stałam przed wyborem "albo rozstanie, albo nieszczęśliwe życie" i wybrałam "szczęśliwe życie w związku" - całą swoją energię władowałam w uzyskanie tego, bo każda inna możliwość byłaby porażką.
wszystko pięknie, ładnie póki nie przyjrzysz się konkretnemu związkowi. ja np. mam przyjaciółkę, która po latach rozstaje się z facetem. konkretnie po 10 latach mniejsza o to, że nie mają ślubu. zaczęli ze sobą być jak mieli 18 lat. on niestety wyrósł na bardzo agresywnego gościa. jak był młodszy to nie było "aż tak", ale ona chciała by się układało to na pewne rzeczy przymykała oczy jako małolata. teraz gość wraca do domu i od progu wyżywa się na niej. ona mówi, że kiedyś taki nie był, ale wg mnie wcześniej nie spędzali aż tyle czasu razem by mogło jej to na prawdę dać w kość. próbowała, rozmawiała z nim, przekonywała by coś z tym zrobił, ale on bagatelizował to.. odeszła i on traktuje ją jak jeszcze większy dupek.. bez wchodzenia w szczegóły.. wg mnie nie ma co tutaj ratować. jej klapki z oczu opadły i to co było do wybaczenia jak jej latały te motyle w brzuchu teraz totalnie go skreśla. pewnie byli ze sobą aż tak długo właśnie dlatego że dawali sobie (a raczej ona jemu) milion szans.. chociaż dla mnie ten związek od początku był chory, więc w pełni rozumiem dlaczego go kończy, nie rozumiem dlaczego dopiero teraz.. czasem nawet walka o coś jest po prostu stratą czasu.


No dokładnie. Sama zakończyłam związek na etapie narzeczeństwa. Tzn w sumie razem doszliśmy do wniosku, że nie ma sensu brnąć dalej bo jesteśmy zbyt różni. Dalej lubię tego człowieka i przyjaźnimy się ale do wspólnego życia się nie nadajemy. Mniej więcej po 5 latach wspólnego mieszkania różnice były zbyt wielkie żeby miłością to pokonywać. Choć ani przemocy, ani wyzwisk ani braku szacunku u nas nie było. Pewnie moglibyśmy do usranej śmierci tak to "ratować" ale w imię czego? Wątpliwego szczęścia okraszonego walką każdego dnia? Nie uważam tego za porażkę - uważam, że wyszliśmy z tego obronną ręką. Pocierpieliśmy ale rozstaliśmy się w zgodzie, dalej się przyjaźnimy. 

Teraz znalazłam kogoś z kim jest mi po prostu dobrze. Bez kompromisów. Każdego dnia. 

Mój znajomy po 9 latach się zastanawia nad swoim związkiem a ja po cichu kibicuję rozstaniu. Są tak bardzo różni, że po prostu on się męczy. A ona nawet nie widzi problemu. I nie próbuje pójść na żaden kompromis bo jej tak wygodnie. A on mimo, że ją kocha - ma dość. 

Bo w imię czego się męczyć?

Nie zakładałaś kilka tygodni temu podobnego tematu? Bo na pewno był taki, że rodzina autorki to same kochające związki i dlaczego teraz tyle rozwodów, a kiedyś to było inaczej.

Ja w każdym razie uważam to, co chyba większość w tym wątku - to, że kiedyś tych rozwodów nie było, wcale nie oznaczało, że ludzie pracowali nad związkiem przez cały czas. Moja prababcia, która przeżyła swojego męża ok. 15 lat, już kilka lat przed śmiercią mówiła całej rodzinie, żeby tylko nie chowali jej obok niego, bo umęczyła się z nim za życia, więc przynajmniej po śmierci będzie miała spokój. Dopiero tuż przed śmiercią powiedziała, że mogą ją pochować obok niego, bo co będą po cmentarzu potem biegać między jednym a drugim grobem. Brzmi zabawnie, ale prawda jest taka, jakie to małżeństwo musiało być dla niej traumą, że w ogóle o takich rzeczach myślała. Ale rozwód nigdy nie był opcją, bo w mojej rodzinie właśnie nikt się nie rozwodził. Moja babcia od kilku lat już mówi na głos, że gdyby nie to, że jest wierząca, to by się z dziadkiem rozwiodła. A są razem ok. 60 lat, mnie się zawsze wydawali normalną parą, tzn. taką starej daty właśnie - dziadek był od napalenia w piecu, babcia od gotowania i sprzątania i ich życie toczyło się wokół obowiązków, ale raczej obok niż razem. Kobieta musiała za mąż wyjść, bo jak to tak - bez męża? A teraz kłócą się o jakieś głupoty, krzyczą na siebie non stop, nie wiem z czego to wynika, bo 15, 20 lat temu tego nie było. Ale to jest właśnie moim zdaniem podejście z tych "starych, dobrych czasów" - rozwody są dla bezbożników, a małżeństwo to krzyż, który musisz nieść do końca życia (swojego albo małżonka).

Czasy się zmieniają.

Myślisz, ze kiedyś było lepiej, bo nie było tak wiele rozwodów?

Było źle, ale kobiety akceptowały to, bo nie miały wyjścia, nie miały gdzie pojsc i za co bez faceta, bo siedzialy w domu głownie ( a nawet jesli pracowaly zawodowo poza domem to ze swojej pensji utrzymywaly dom i dzieci), poza tym zostałyby zlinczowane, bo takie czasy.

Dziś na szczęście kobiety nie muszą akceptować złej sytuacji i mogą bez większego problemu odejść i wieść lepsze życie.

Poza tym dziś jest więcej możliwości, nawet staruszkowie mogą poznać kogoś, bo Internet, prasa, jakieś kółka zainteresowań i nikt im nie zarzuci wiele. Można poznawać ludzi i przebierać, nie godzić się na byle co. 

To jest i zaleta i wada, bo często dziś przekreślamy kogoś zbyt łatwo, bo wiemy,  że znajdziemy kogoś innego i nie pzrywiązuje się takiej wagi o dbanie o związek. A zaleta, bo wieadomo, nie musimy się godzić na złe traktowanie etc.:) 

I głóownie tylko to się zmienilo, bo związki zawsze miały jakieś rysy i różnie ludzie sobie z nimi radzili.

Dziś też znajdziemy tkwiące przy złych męzczyznach kobiety, bo nie maja gdzie pojsc, boją się etc. 

Dobrze, że jest większe przywzolenie spoleczne na rozwody. Kto kogoś kocha poradzi sobie bez rozwodu i przetrwa, a kto nie.. to coz, lepiej niech się rozwiedzie jak najszybciej.

ggeisha napisał(a):

unodostress napisał(a):

ggeisha napisał(a):

Mrousse napisał(a):

Dokladnie . Dodatkowo, Ja nie jestem zwolenniczka zwiazkow na sile , ludzie sie zmieniaja, ich priotytety . Nigdy nie wiadomo, a siedziec i wbijac sobie szpilki to naprawde marnowanie czasu . Lepiej rozstac sie i zyc w spokoju w normalnych relacjach niz marnowac zycie , sobie Czy partnerowi. 
Ale widzisz tylko taki wybór? Dlaczego nie zmienić czegoś, żeby ten związek był szczęśliwy? Dla mnie to spotykanie się i rozstawanie jest bez sensu. Następny model proszę - i tak można przez całe życie. A gdzie miejsce na miłość? Odkochujemy się, może i dzieci oddamy rodzinom zastępczym, bo i tak uczymy je tymi rozwodami, że przestanie kogoś kochać to codzienność. Kiedyś też stałam przed wyborem "albo rozstanie, albo nieszczęśliwe życie" i wybrałam "szczęśliwe życie w związku" - całą swoją energię władowałam w uzyskanie tego, bo każda inna możliwość byłaby porażką.
wszystko pięknie, ładnie póki nie przyjrzysz się konkretnemu związkowi. ja np. mam przyjaciółkę, która po latach rozstaje się z facetem. konkretnie po 10 latach mniejsza o to, że nie mają ślubu. zaczęli ze sobą być jak mieli 18 lat. on niestety wyrósł na bardzo agresywnego gościa. jak był młodszy to nie było "aż tak", ale ona chciała by się układało to na pewne rzeczy przymykała oczy jako małolata. teraz gość wraca do domu i od progu wyżywa się na niej. ona mówi, że kiedyś taki nie był, ale wg mnie wcześniej nie spędzali aż tyle czasu razem by mogło jej to na prawdę dać w kość. ona próbowała, rozmawiała z nim, przekonywała by coś z tym zrobił, ale on bagatelizował to.. odeszła i on traktuje ją jak jeszcze większy dupek.. bez wchodzenia w szczegóły.. wg mnie nie ma co tutaj ratować. jej klapki z oczu opadły i to co było do wybaczenia jak jej latały te motyle w brzuchu teraz totalnie go skreśla. pewnie byli ze sobą aż tak długo właśnie dlatego że dawali sobie (a raczej ona jemu) milion szans.. chociaż dla mnie ten związek od początku był chory, więc w pełni rozumiem dlaczego go kończy, nie rozumiem dlaczego dopiero teraz.. czasem nawet walka o coś jest po prostu stratą czasu.
Walka o związek to nie dawanie sobie szans i pozwalanie na krzywdy. To zmiany. Oczywiście, obie strony muszą tego chcieć. Ale jeśli jedna chociaż chce, to coś się zaczyna dziać. Piszesz, że ona nie wiedziała, jaki on jest, czy był. Ale ludzie to nie meble, mogą nad sobą pracować, zmieniać się. Jeśli mają po co, to chętnie to robią. Jeśli nie - zawsze jest to rozstanie możliwe.

Bierz pod uwagę to, że prawdziwe społeczeństwo to nie gwiazdy tvn. My Polacy mamy nadal dosyć tradycyjne podejście do małżeństwa i nie jest to coś co ludzie kończą "ot tak".. Kiedy już wiemy, że nie ma czego ratować wtedy się rozwodzimy, a kiedyś kiedy związek się rozpadał dalej ludzie żyli w małżeństwie pomimo tego, że tak na prawdę byli obok siebie, a nie razem. Oczywiście mega generalizuję, ale większość z nas traktuje małżeństwo poważnie, nie to co na zachodzie (USA) gdzie mają po 5 mężów i biorą śluby dla ubrania białej kiecki (i to w Vegas:P)..

to co chce powiedzieć to to, że to nie jest tak, że ludzie nie walczą. po prostu teraz wiedzą kiedy odpuścić, a dawniej skoro przysięgałeś to do grobowej deski masz z tą osobą trwać choćbyś nie wiem jak był nieszczęśliwy w tym związku.

moze z powodu wieku mam nieco inne obserwacje. W latach 80-tych była wśród moich znajomych duża ilość rozwodów wśród rodziców. żadna patologia - normalne miejskie rodziny, tamci znajomi dziś dawno po studiach. Wśród moich dorosłych dziś znajomych procent rozwodów zdecydowanie mniejszy - bo i śluby można policzyć na palcach u rąk. Dzieci zdrowe ;-)

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.