Tak, żyję, ale niestety niezbyt zdrowo. W zeszłym tygodniu dostałam troje nowych studentów, z którymi zajęcia mam wtedy, gdy... mam zaplanowane treningi. Zdenerwowałam się, bo przyzwyczaiłam się do regularnych ćwiczeń z ulubionymi instruktorami. Na szczęście udało mi się znaleźć dwa poranki, które będę mogła poświęcić na treningi grupowe, ale w pozostałe dni mogę co najwyżej ćwiczyć w domu (na siłownię mogę jeszcze chodzić w weekendy, ale tylko te, które spędzam w mieście). Nie załamuje mnie to, bo nawet lubię ćwiczyć przed laptopem (ostatnio kupiłam nawet dwa rodzaje hantli, bo znudziły mi się ćwiczenia z paczkami soczewicy i ciecierzycy), ale z drugiej strony... nic nie zastąpi energii płynącej ze wspólnych treningów i opieki instruktora. Ale to nic. Uwielbiam ćwiczyć, więc jakieś drobnostki nie są dla mnie problemem.
Problemem jest to, że znowu wróciłam do jedzenia przypadkowych rzeczy. Niekoniecznie niezdrowych, po prostu przypadkowych. Po kilku tygodniach przygotowywania rozsądnych posiłków, wróciłam do jedzenia tego, co akurat mam pod ręką. Zmiana tego nawyku jest moim celem na... nie, nie na jutro - na dzisiaj. Niczego nie chcę już odkładać, bo to może się skończyć tylko w jeden możliwy sposób.
Teraz muszę już kończyć, bo zaraz wychodzę do pracy, a tymczasem... czas spakować się na trening!