W autobusie wolne były już tylko miejsca stojące. W pojeździe wypełnionym zgrzanymi wciąż ciałami biegaczy po zamknięciu drzwi szyby momentalnie zaparowały, kierowca musiał użyć nawiewu, aby coś widzieć. Po pół godzinie jazdy wróciliśmy na linię startu. Nad jeziorem wciąż wiało, więc najpierw owinąłem się złotą folią termoochronną, dołączając do innych podobnych ufoludków. Następnie odebrałem medal – pierwszy w kolekcji kolorowy (standardem są jednobarwne).
Odczepiłem spod numeru startowego kupony na posiłki regeneracyjne, wręczyłem je siostrze i ustawiłem ją w kilometrowej kolejce, a sam zaaplikowałem sobie kwadrans porządnego rozciągania. Pałaszując makaron oczyma wyobraźni widziałem, jak każdy kęs ulega gwałtownemu spaleniu, tak jak węgiel sypany do rozbuchanego pieca. Ta najprostsza pierwotna czynność, zaspokojenie głodu po wysiłku, sprawiła, że poczułem pełnię życia.
Śledząc relację na telebimie dowiedziałem się, że w okolice 19-go kilometra dobiegli Adam Małysz, Beata Sadowska, prezydent Poznania oraz Spartanie. Wspomniany wcześniej 58-letni dziś Jerzy Skarżyński pokonał 36 km, a polska czołówka wciąż jeszcze biegła. Później dowiedziałem się, że najlepszy Polak dotarł do 49-go kilometra, a w skali całego świata wygrali Etiopczyk (ponad 78 km), zaś wśród kobiet Norweżka (prawie 55 km). Mój uzysk to 24.5 km i nowa życiówka w półmaratonie. Plus fajna przygoda i świadomość wsparcia szczytnego celu.
Nie zapominając o dwóch kilogramach pysznych certyfikowanych rogali świętomarcińskich, które po powrocie do biura rozeszły się jak… świeże bułeczki :)
Mileczna
2 czerwca 2014, 11:33a ja kretynka speniałam :) uznałam ,że to zbyt szybki dla mnie bieg - no nic ,może nastepnym razem :)))
tikitiki1986
12 maja 2014, 17:06podziwiam tych którzy biegają i to jeszcze TAK ja się niestety do tego nie nadaję, ale za to rower kocham :)