Obejrzałem się, ale za sobą nie zobaczyłem jeszcze żadnych śladów pościgu. Minąłem 22-gi, a potem wymarzony 23-ci kilometr. Po kilku minutach za sobą usłyszałem jakieś krzyki. Wiedziałem, co teraz nastąpi i wyłączyłem empetrójkę, aby słyszeć komunikaty. Ekipa wyprzedzająca samochód pościgowy na quadzie darła się wniebogłosy: „wszyscy na prawo! Dogania was, jest 30 metrów za wami, U-CIE-KAJ-CIE!!! Za ten zaangażowany doping jestem im wdzięczny, zadziałał :)
Włączyłem dopalacz, wiedząc jednak dobrze, że prędkość 14 km/h dam radę utrzymać góra trzysta metrów, podczas gdy auto jadące już 16 km/h i tak mnie dogania. Wreszcie siły się skończyły, nie zatrzymując się odwróciłem głowę w lewo czekając na coup de grace. Wtedy okazało się, że chłopaki z quada ściemniali, catcher car był jeszcze 50 metrów za mną. Biegnąc na ostatnich nogach trzeba się więc było poderwać jeszcze jeden raz. Po niekończących się sekundach wreszcie przez megafon usłyszałem swoje nazwisko. Biały pojazd minął mnie powoli, a wtedy moje ręce wykonały zwyczajowy wymach w górę… i koniec. Przejście do marszu, ulga, schłodzenie. Przed sobą obserwowałem, jak następni, odrobinę szybsi ode mnie zawodnicy podrywają się do ostatnich metrów rozpaczliwej ucieczki.
Idąc do odległego o półtora kilometra punktu, gdzie czekał powrotny autobus, upajałem się myślą o sukcesie, który właśnie odniosłem. Poprawa życiówki w „połówce” o ponad 5 minut to naprawdę duża sprawa, zwłaszcza, że ledwie miesiąc temu na Półmaratonie Warszawskim też urwałem ponad dwie. To był mój dzień, wszystko się udało. Mimo zmęczenia, w takiej chwili to jedyne, co się liczy. Choć ból mięśni łomocze do drzwi, nikt mu nie otwiera.
Mirajanee
9 maja 2014, 21:48Atmosfera panująca na miejscu "akcji" wydaje się naprawdę świetna. Jeszcze raz gratuluję sukcesu :)
strach3
9 maja 2014, 22:33Dzięki dziewczyny :) jutro ostatni odcinek.
Invisible2
9 maja 2014, 21:29Ale masz fajny styl pisania! Gratuluje, ja bym chyba ducha tan wyzionęła..