Wybaczcie mi, ale ostatnio zupełnie nie mam czasu na Vitalię. Ani dietę, skoro już o tym mowa. Do tego wszystkiego, o czym pisałam w ostatnim wpisie, doszło kolejne nieszczęście. Zaginęła nasza kochana Baśka
Kotka mieszkała u mojej mamy, w Julianowie, bo właściciele mieszkania, które wynajmuję z rodziną, nie zgadzają się na zwierzaka. Drugiego lutego wybiegła z bloku, i do tej pory nie wróciła. Moja córka (która uwielbia Baśkę) jeszcze o tym nie wie... spędziłam mnóstwo czasu na szukaniu jej po okolicy, naklejaniu ogłoszeń, poprosiłam też znajomą, o wrzucenie ogłoszenia na Facebooku (ja nie mam). Oby się znalazła...
Taaa. Przy okazji, zobaczyłam nowe mieszkanie mamy. Zachwycona była, kiedy je dostała (zmieniała mieszkania komunalne, z 4 piętra na pierwsze), że z balkonem i w ogóle. Nawet kupiła nową pralkę i kuchenkę elektryczną... no właśnie, trzy miesiące temu. I przez te trzy miesiące udało jej się doprowadzić do tego, że w mieszkaniu cuchnie, podłoga się lepi, w brudnym zlewie leży stos brudnych garów, (a na środku podłogi leżała torba zgniłych owoców, które podobno mama dostała w sobotę). Nawet się nie rozpakowała przez te trzy miesiące. A nowe sprzęty stoją, nawet nie podłączone, więc nie ma na czym gotować i w czym prać. Bo jej się nie chce. Takie wytłumaczenie usłyszałam. A ja, głupia, pomagam jej sprzątać, a w piątek jadę podłączyć tę pralkę i kuchenkę... chociaż wiem, że za najdalej dwa tygodnie znowu będzie ten sam syf. Mama nawet przez dłuższy czas mówiła mi, że wszystko ma podłączone, żebym tylko dała jej spokój, dopiero jak tam pojechałam, zorientowałam się, że kłamie... już nie wiem, jak z nią rozmawiać.