Dużo się dzieje i dlatego dopiero dzisiaj mam czas usiąść spokojnie i zrobić wpis podsumowujący ubiegły tydzień. Było grzecznie, chociaż w ostatki niespodziewanie wpadły dwa pączusie . Popielec przywołał mnie do porządku i dalej było już ok. Łapę się tylko na tym, że najpierw nie mam czasu zjeść a kiedy już jestem głodna to wszystko pcha mi się do paszczy . Piję dużo, jem owoce i warzywa, staram się ograniczać węgle do tych zdrowych. Balsamy wsmarowuję regularnie i wkrótce będę musiała uzupełnić ich zapas, co zresztą bardzo lubię .
Ruchu mam dużo, bo bardzo polubiłam moje dreptanie - przez tydzień zrobiłam 34 km czyli 68 tyś. kroków . Po takim codziennym marszu jestem dotleniona, czuję poprawę kondycji i ogólne pozytywne nastawienie do świata. Przyszły tydzień nie zapowiada się tak optymistycznie bo ma padać, ale może znajdzie się jakieś okno pogodowe dla mojego ruchu . Na weekend zapowiedział się mój mąż i jego pewnie też da się wyciągnąć na długie spacery ze śpiewem skowronków w tle żeby było romantyczniej .
eszaa
11 marca 2019, 11:44Mam nadzieje, ze w weekend nie grzeszyłas za bardzo ;) znaczy jedzeniowo, bo jak z mężem to wiadomo :D Powalająca ilośc kroków, gratuluję
Pola789
11 marca 2019, 19:43Rozkosze łoża i stołu jeszcze przede mną bo to dopiero w ten nadchodzący weekend :) A ani jedno ani drugie to przecież nie grzech z WŁASNYM mężem ;) Myślę, że to wręcz bardzo przyjemna forma spalania kalorii... Za te kroki to ja sama siebie podziwiam i oby mi nie przeszło :) Dobrego tygodnia!