Bo chodzi mi troszkę o psychikę i jaki wpływ ma na nią tak prozaiczna czynność jak bieganie....a w zasadzie uprawianie sportu jako takie. Wczoraj u Pokerusi przeczytałam jak patrzy z podziwem na mijających ją podczas biegania dostojnych biegaczy co to widać ,że już pewnie nie jeden maraton mają za sobą. I ,że tak troche głupio ich mijać z czerwona jak pomidor buzią. No cóż ja zdecydowanie jestem biegaczem z pomidorową buzią. I doszłam do wniosku ,że jeszcze miesiąc temu to wręcz mi było wstyd...że taka jeszcze nie super szczuła, no truchtam w mojej ocenie już super ale to wciąż duuuużo wolniej niż ci dostojni biegacze. W zasadzie na moje bieganie aktywująco podziałał dopiero urlop. Zaczynałam oczywiście wg otrzymanych tu na vitalii rad od marszo biegów w okolicy w której mieszkam. No ale cóż pierwszy bieg...znaczy marszo bieg to jest lekka masakra. Wybrałam się mocno pod wieczór bo nie chciałam żeby mnie zbyt wielu ludzi oglądało. Oczywiście ,że uważam to za całkowicie głupie...bo niby co w tym złego ,że jak się zaczyna to nie jest się od razu mistrzem świata. Chociaż biorąc pod uwagę ile od tamtego dnia usłyszanych także przykrych uwag na temat tego mojego biegania to jednak chyba nie wszyscy to rozumieją....najmniej Ci którzy nigdy nie próbowali :))) I przełomem był własnie urlop który się przytrafił jakieś 2 tygodnie po tej mojej pierwszej próbie. I tam - rewolucja! Po pierwsze codziennie mijaliśmy całe stada biegających ludzi - raczej tych dostojnych biegaczy ...ale byli i tacy pomidorowi. Po trzech dniach jak już się obyłam z okolicą postanowiłam sama spróbować. W końcu nikt mnie nie zna...ja nie znam języka więc nawet jak będą szydzić to nie zrozumiem :)))) I tak zaczełam tam od pierwszyh prawdziwych 4 km...skończyłam na 10 km. To co się ze mna działo jak skończyłam te 10 km jest nie do opisania...nie wiem z czym można to porównać ,ale napewno z czymś na maxa!!! Więc wróciłam z urlopu naładowana. Dumna ,że już jestem takim biegaczem że buty spadywują. Już od rana w pracy wyznaczałam trasy i w ogóle. Nadszedł też w końcu czas na piewszy bieg po moim garwolinku. I....awaria. Nagle naszedł mnie jakiś taki wstyd...że się będą patrzeć...ja w końcu ciągle nie jestem biegającym rozmiarem 38 itp. W dodatku to moje truchtanie..no to przyspieszałam ,więc od razu miałam zadyszkę. I generalnie po tym pierwszym biegu mimo że dystans coś powyżej 7 km to byłam załamana....i przez jakies 2 tygodnie nie rozumiałam co sie stało. Jakoś z tego okrzepłam za waszą pomocą i przestałam tak to przeżywać. Nawet nie wiem czy m.in. z tego irracjonalnego wstydu nie zaczęłam biegac rano. I dziś 2 miesiące od mojego pierwszego treningu który można nazwać mniej więcej biegiem jestem dumna z siebie. Chyba najbardziej z tego ,że już umiem nie przejmować się tym pomidorem na twarzy, umiem docenić jak dużo osiągnęłam w kwestii tempa biegu, w utrzymaniu tego tempa i w wypracowaniu sobie uczciwej rozgrzewki i rozciągania po. Może któraś z was jest już prawdziwym dostojnym biegaczem i opowie co się myśli o tych bardziej truchtaczach pomidorowych - naprawdę jesteśmy śmieszni?? Oczywiście nie ma to aż tak wielkiego znaczenia...ale :)))) Rozgrzewam się, rociagam już absolutnie bez skrępowania. Wiem ,że czasem moge mieć gorszy dzień i wiem że będę pomidorowym biegaczem jeszcze przez jakiś czas - jesli nie na zawsze z powodu naczynkowej cery :))). Ale już jestem biegaczem!!! I jestem o pare kilometrów dalej od tych co się dziwnie patrzą ,a w domu leża na kanapie i na tym sport się kończy.
I chciałabym zacytować Wróblik1981 ,która z powodu kontuzji musi na chwile te przyjemności zarzucić - jednocześnie trzymam wszystkie kciuki za walkę z kontuzją:
"Dla mnie bieganie to stan umysłu, kto tego nie doświadczył ten nie ma pojęcia, z czego muszę zrezygnować. Bieganie to styl, sposób na życie....to poczucie wolności, luzu i panowania nad sobą. Bieganie to chwile spędzane z samym sobą i walka ze swoimi słabościami. Bieganie to codzienna walka i codzienne zwycięstwo..."
Trzymam za nas wszystkie kciuki....teraz puszczę na 8 h bo praca :))))
A tu jeszcze fotka z porannego treningu....to już końcówka i bryza z nad stawu cudownie osuszała moje czoło...jakoś na zdjęciu nie widać cudnego porannego słońca. Tak czy tak było bosko jak zwykle! Po prostu mistyczne poranki Panny Pauliny niemal...bo już nie panny :))))
clerence
19 czerwca 2013, 23:09Biegam 7 mies i czasmi pod koniec długiego biegu tez jestem pomidorowym biegaczem ale moim zdaniem to nie jest smieszne tylko godne podziwu i szacunku dla tej osoby :) gratuluje zaparcia P.S z tego samego powodu zaczelam biegac rano i po lesie :)
holka
19 czerwca 2013, 16:34Ja tez lubię czytać Twoje wpisy o bieganiu bo nie znam tego uczucia...bieganie kojarzy mi się od zawsze z największą karą...Jeśli chodzi o wstyd to ja wstydziłam się tak samo gdy szłam na ćwiczenia...do dzisiaj się wstydzę gdy mam stanąć obok wysportowanych osób...ale cóż każdy przecież kiedyś zaczynał...teraz znalazłam taką grupę pilates na której czuję się swobodnie pomimo tego,że ja jestem najmniej sprawna z nich wszystkich...Podoba mi sie to okreslenie "pomidorowi biegacze" :) a ja jestem czerwona jak burak...nawt w basenie...tak już mam z wysiłku cóż ;) Powodzenia!
edycja2
19 czerwca 2013, 15:09ja biegałam ostatnio z takim P.który jest wspaniały naparwde,ja taka cieńka biegłam przy nim nie spocona,a z Niego sie lało! i tutaj jestesmy wyjątkiem,bo on był bardziej pomidorowy,a to ja tym pomidorem jestem:) jesteś wspaniała i zmotywowana do dzialania.mysle ze Twój mąż za chwile tez sie przekona do biegania ;) tak jak poniżej wspaniale się Ciebie czyta!
kalcia1988
19 czerwca 2013, 11:50Ja nie biegam, nigdy nie biegałam i nie wiem jak to jest ale jak czytam Twoje wpisy to wczuwam się tak niesamowicie, że aż chciałabym kiedyś spróbować...piszę kiedyś nie dlatego by odkładać to w czasie tylko z racji mojej wagi, która jest za wysoka na biegi a kondycja pozostawia wiele do życzenia...dlatego zaczęłam na razie od szybszych spacerów i marszów...może to dobry początek?? Nie wiem ale mam nadzieję. Uwielbiam czytać te Twoje wpisy o bieganiu, które piszesz z taką pasją i lekkością, pozdrawiam:)
briget1983
19 czerwca 2013, 11:50Ja tam jestem jak najbardziej pomidorowa, zresztą z chwilową przerwa:) ale wiesz co, jestem taka z siebie dumna, nie leżę na kanapie:) Musze się kiedyś zmusić rano, muszę!
Pokerusia
19 czerwca 2013, 10:52Kochana jak czytam Twój wpis to jakbym siebie widziała:* ale dzięki Wam dziewczynki nabrałam nowej siły i wiary w siebie i co mi tam ,że czerwona, że spocona, że zasapana, że usmarkana no tu już chyba przesadziłam;-) biegam dla siebie i dzięki Wam,dziękuję:* fajne masz te widoczki z samego rana aż chce się żyć,udanego dnia
Mika255
19 czerwca 2013, 09:37super! ja dopiero zaczełam biegać i też jestem pomidor! biegam rano i nikogo nie spotykam a jakoś nie przejmuje sie tym nawet jak kogos mijam... trzymam i za ciebie kciuki powodzenia :)
dorciaw1980
19 czerwca 2013, 09:08Ja dopiero przymierzam sie do rozpoczecia biegania. Takie z kazdej strony atakuja mnie zachwyty na temat tej formy wysilku, ze moze sie przemoge... Bo ja z tych co nie lubia biegac. Kazdy przekonuje, ze milosc do biegania przychodzi z czasem. W pieknej scenerii biegasz :)
lexi545
19 czerwca 2013, 09:07rewelacyjną sprawą jest że tak wielu ludzi biega:) i tak jak piszesz nie ma się czego wstydzić, niech się wstydzą Ci co siedzą na kanapie:) sama też nigdy bym nie pomyślała, że przekonam się do tego sportu...życzę wytrwałości
wojnierz
19 czerwca 2013, 09:07ja także jestem pomidorowym biegaczem :) na dodatek z szyderczo dyndającą pupą :) ale nie przejmuje się! Mijam dostojnych biegaczy i za każdym razem sobie powtarzam" ty też, za jakiś czas będziesz tak biegała" a jak mijam zwykłych spacerowiczów czasem usłyszę" ja tez muszę zacząć" to się cieszę że ja już zaczęłam. pozdrawiam pomidorowo :)
Natalie88
19 czerwca 2013, 09:01super ze masz taka pasje. ja pamietam swoje pierwsze przebiegniete 10 km:) bylam tak dumna, ze myslalam ze z tej radosci sie poplacze ;)
tuti83
19 czerwca 2013, 08:52:) uwielbiam cię czytać wiesz? :) nie wiem czemu ale uwielbiam tą twoją miłość do biegania :) I tą twoją radość :)