Ostatnio dodane zdjęcia

O mnie

Pracuję w korpo i lubię lisy. Poza tym niestety uwielbiam gotować, nie niestety chodzić po górach, muzykę, życie i wszystko!

Archiwum

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1051
Komentarzy: 29
Założony: 30 listopada 2016
Ostatni wpis: 8 lutego 2017

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
KorpoLisica

kobieta, 31 lat, katowice

175 cm, 100.00 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

22 stycznia 2017 , Komentarze (9)

Cześć,

Jako osoba z wiecznymi problemami gastrycznymi, pewnego dalekiego już teraz dnia, ponieważ to było w lipcu 2015 roku, stwierdziłam że na próbę, wypróbuję modnej ostatnio czasami diety bez glutenu i bez laktozy, żeby sprawdzić czy to coś pomoże i jak się czuję. Tutaj od razu zaznaczę, że starałam się wyeliminować żywność przetworzoną tak bardzo jak tylko się dało. Popołudnia spędzałam w kuchni, tworząc kolejne dania które by się wpisywały w mój nowy jadłospis. 

Efekty?

Efekty były super. Naprawdę. 
Skóra, włosy zmieniły się nie do poznania, miałam 10 000 razy więcej energii, wcześniejsze wstawanie nie było dla mnie absolutnie żadnym problemem. No i waga, a może raczej centymetry. Co prawda nie ważyłam, ani nie mierzyłam się w tamtym okresie (a szkoda!), ale tłuszcz topił się z dnia na dzień, a nie żałowałam sobie jedzenia. Jadłam mnóstwo owoców, piłam mnóstwo soków 100%, ziemniaki łączyłam z makaronem (serio :D), ogólnie pochłaniałam mnóóóóstwo kalorii każdego dnia, a mimo tego było mnie połowę mniej - przynajmniej objętościowo - i to w bardzo szybkim czasie. 

Zrezygnowałam.

Znajomi się ze mnie śmiali, powiedzieli że chyba zwariowałam, co ja sobie zaś wymyśliłam i w ogóle, ale to nie był powód dla którego zrezygnowałam. Nie ma co ukrywać, że taka dieta jest dosyć czasochłonna,  bo o ile nie chce sie codziennie jesc ziemniaków z warzywami na patelnie, to trzeba sie trocche nakombinować w kuchni. A o ile w wakacje, miałam "tylko" pracę, tak od kiedy zaczął się rok akademicki, wracałam do domu ok 21 codziennie i ostatnim na co miałam ochotę, było siedzenie w kuchni do późnej nocy z perspektywą pobudki o 6 rano. 

Powrót?

Ale, teraz znowu mam "tylko" pracę :). I ostatnio stwierdziłam, że może warto dać temu jeszcze jedną szansę. Zrobiłam sobie jadłospis na tydzień, póki co jest trochę monotonnie, ale dopóki nie będzie mi to przeszkadzać to jest ok.

Teraz raczę się kaszą jaglaną na mleku kokosowym (własnoręcznie robionym!), z bananem, masłem orzechowym i kiwi, później będzie barszcz ukraiński, kluski śląskie z "sosem" pieczarkowo-cebulowym i zasmażonymi buraczkami własnej roboty, a na kolację jakieś ciacho z wegańskiej knajpy do której się wybieram z koleżanką :).

Trzymajcie za mnie kciuki, bo wiem, że momentami będzie ciężko.

A póki co, motywacja 10000000 i cierpliwie (akurat...) czekam na efekty!

Udanej niedzieli! 

15 stycznia 2017 , Komentarze (12)

Na samym początku mówię, że  jest to wpis nieco odbiegający od ścisłej tematyki tegoż portalu, ale ponieważ swoje wpisy tutaj traktuję bardziej jako pamiętnik który wiem, że nie przepadnie w czeluściach czegoś (o ile vitalia nie upadnie, albo nie będzie przebiegunowania ziemi jak to Majowie  mówili), to pozowlę sobie to tutaj napisać.

31 grudnia, większość z nas siedzi nad kartką papieru/kalendarzem/notatnikiem/albo chociażby monitorem i z zacięciem wypisuje swoje postanowienia i  cele na kolejne 365 dni, a o północy, z kieliszkiem szampana w dłoni, patrząc na fajerwerki myśli sobie "ten  rok będzie mój!!!". Ewentualnie ktoś jest już zbyt pijany o tej porze i do podobnych wniosków dochodzi dopiero kiedy dojdzie do siebie. 

Tak czy tak, nie ukrywajmy, postanowienia noworoczne większość z nas ma, tak samo jak motywację, która najczęściej spada wraz z upływem kolejnych miesięcy.

I tak, co roku większość z nas sobie obiecuje - ten rok będzie inny, tym razem mi się uda!

I tak, ja też w tym roku (tak jak co roku) sobie obiecuję, że tym razem mi się uda. 

Ale wiecie dlaczego tym razem jestem o tym taka przekonana?

Bo jednym z moich postanowień noworocznych jest luźne podejście.

Będą takie dni, kiedy zamiast wyjścia na siłownię, wybiorę wypad ze znajomymi na spore ilości alkoholu. Będą takie dni, że rodzice będą mówić "a daj sobie spokój z tą dietą, zjedz jeszcze", a ja zjem jeszcze. Będą urodziny znajomych, imprezy, spotkania, na których będą tony rzeczy których chcę unikać i nie obiecuję że dam radę się powstrzymać. Będą takie dni, że papierosy będą się do mnie kusząco uśmiechać i mówić "no weź, ulżyj se". I na pewno będą takie dni, kiedy rzucę siarczystym "pier*olę" i będę chciała zaczynać od jutra.

I wiecie co?
okej!

Byle nie za często :) 

10 stycznia 2017 , Komentarze (2)

Witam serdecznie,

Tak, zgodnie z tytułem, ogłaszam wszem i wobec że początek ssie. Z resztą nie wiem po co to piszę, bo to akurat chyba wie każdy, a każdy kto tak nie uważa najprawdopodobniej jest kosmitą, ewentualnie potrafi na czas treningów wyłączyć umysł i po wszystkim niczego  nie pamiętać (zazdro!). 

Wczoraj po raz pierwszy od (bardzo) dawna ruszyłam swoje cielsko, porobiłam trochę nieskoordynowanych ruchów i dzisiaj, jak można się było spodziewać, wszystkie kończyny których wczoraj użyłam dają o sobie znać. Ale jako zmobilizowany wojownik (ciekawe na jak długo), postanowiłam że nie mogę się dać tak łatwo i dzisiaj trzeba te zakwasy rozruszać, by jutro móc swobodnie poruszać się po schodach.

Tak, moi mili Państwo, było cholernie ciężko.
Ciężka byłam ja, ciężkie były ciężary które podnosiłam (guzik prawda).

Przy wykrokach, z powodu dokuczających zakwasów, oraz totalnego braku równowagi, myślałam że się rozpłaczę. A tu muszę nadmienić, że to było pierwsze ćwiczenie z całego zestawu. 

Później puściłam sobie muzykę której zazwyczaj słucham chodząc po górach, co mi przypomniało że między innymi dlatego to robię (planuję w tym roku zdobyć Rysy - serio), co by nie sapać co 20 metrów i nie umierać z powodu skurczy łydek, bólu ud, itp itd. - czytaj, zaczęło się robić coraz lepiej, co nie zmienia faktu że cały trening szedł mi bardzo toporonie i były momenty że chciałam rzucić tym wszystkim, ale bałam się, że zrobię dziure w podłodze (hehehe).

Może byłoby sprawniej gdybym korzystała z zasobów siłowni, co jest dla mnie osiągalne, gdyż jako typowy korposzczur dostałam kartę multisporta. Ale, nie byłabym sobą gdybym nie wymyśliła, że ciężarami na siłowni zacznę pracować dopiero jak już trochę schudnę, żeby nie było wstydu - tak, wiem, jakby ktoś pytał, logika to moje drugie imię. Rano miałam iść chociaż polatać na orbitreku, ale że zapomniałam z pracy słuchawek to nie pójdę, bo nie zdzierżę. 

Ehh... Jak żyć, drogi wszechświecie, jak żyć.

Zabieram siebie i swoje obolałe cielsko i idę spać.

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.