Jest masakrycznie, podjelam z nim wczoraj powazna rozmowe zeby sobie wszystko wyjasnic, zeby wiedzial co czuje i zebysmy dali sobie szanse. On powiedzial ze samemu jest mu teraz lepiej i ze nie chce.
I co ja moge?
Wczoraj wieczorem ryczalam i myslalam czy nie lepiej skonczyc ten bol i cierpienie. I tak mnie nikt nie bedzie rozumial a rodzina bedzie miala jeszcze satysfakcje z tego ze nie jestesmy razem i te glupie teksty sie posypia... znajdziesz sobie kogoś!
Nawet jak znajde to czy bede potrafila zaufać. Dla M dalam wszystko co moglam, chcialam aby wszyscy traktowali go jak czlonka rodziny bo on byl nim dla mnie, a on ot tak sie wpisał.
Jak tu zyc z ta świadomością?
Chce zyc ale czesto mysle ile to zycie nas kosztuje, ze lepiej poniec nizsza cene tego wszystkiego, śmierć.
Pisze tu swoje przemyslenia, bo nie wiem co z nimi zrobic.
Aha, spakowalam walizke i przyjechalam dzis do rodzicow. Ale nic im jeszcze o rozstaniu niemowilam. W poniedziałek musze wrocic bowe wtorek i srode mam rano szkole, jesli powiem rodzicom beda mnie odwodzic od tego żebym spala w naszym mieszkaniu. A no i chcialam prosic tate zeby we wtorek zabral czesc moich rzeczy bo bedzie w wawie. I nie wiem jak ta cala sytuacje rozwiazac...