Dawno, dawno temu (jeszcze w sierpniu 2014) odchudzałam się. Ach, jakaż to ja wtedy byłam nakręcona. Ćwiczyłam, trzymałam dietę, oczywiście o wszystkim informowałam Was na Vitalii. I pewnie bym schudła... gdyby tylko całe to moje odchudzanie nie rozeszło się po kościach. Jak zawsze. Słomiany zapał to moja największa słabość. I dotyczy on wszystkiego, nie tylko zdrowego trybu życia.
Co się zmieniło od sierpnia? Ano niestety dużo. Zima była długa a ja żarłoczna bardziej niż kiedykolwiek. Do tego jeszcze praca przed komputerem bez wychodzenia z domu. Zamawianie pizzy mniej więcej 2 razy w tygodniu. W dni 'niepizzowe' makaron na sto różnych sposobów. Carbonara, Bolognese, Napoli. Wszystko oczywiście tluste i mega ciężkie, zjadane około 21, bo wtedy mój facet wraca z pracy. Na śniadanie obowiązkowo białe bułki. Dwie, bo jedna przestała mi wystarczać. Do tego posłodzona kawa i opcjonalnie ciastko z cukierni. M. lubi sobie (a przy okazji mnie) dogodzić... No i zero ruchu przez kilka miesięcy chociaż rowerek stacjonarny przez cały ten czas stał ode mnie w odległości jednego metra. Zrobiłam z niego stojak na ciuchy i torebki.
Efekty po zimie? Galaretowate ciało, koszmarne uda, obwisłe ramiona, wielki brzuchol. Wszechobecne wałeczki. A z tyłu wielkie płaskodupie z cellulitem, jakiego świat nie widział. Pasek wagi zostawiłam jeszcze stary... Na razie nie ważyłam się, bo się boję. Jestem pewna, że przekroczyłam 75 kg, może (o zgrozo) nawet się 80...? Tak czy siak czuję się jak stutonowy słoń.
Od 10 kwietnia wzięłam się za siebie. Przestałam słodzić kawę. Nie jem ŻADNYCH słodyczy. Staram się jeść 5 razy dziennie mniejsze porcje. Skończyłam z pizzą i bułkami na śniadanie. Zamiast tego pieczywko WASA albo 2 kromki chleba probody. Jem dużo warzyw. Piję dużo wody i herbaty czerwonej.
Codziennie jeżdżę na rowerku rowerku stacjonarnym (min 1h dziennie, zdarza się nawet i 2h). Ostro pedałuję i nadrabiam filmowe zaległości. Do ćwiczeń dołączyłam spalacz tłuszczu Therm Line forte. Kupiłam sobie również hantelki 2 x 1,5 kg i od 10 dni wykonuję nimi ćwiczenia na ramiona. Zauważyłam, że moje ramiona zrobiły się jakby bardziej sprężyste, twardsze. Motylki/pelikany/firanki (kocham te określenia) powiewają jakby trochę mniej W udach i łydkach też widać jakby MINIMALNĄ poprawę. Robię różne ćwiczenia z trenerami z youtube. Dwa razy poszłam biegać, ale kondycja jeszcze słabiutka. Łapała mnie zadyszka, skurcze, palenie w łydkach uniemożliwiające chodzenie. Wiem, że nie wolno się poddawać, bo to z czasem przechodzi jak się człowiek "rozbiega". Jako metodę walki z 'wielkim płaskodupiem' obrałam 30-dniowe wyzwanie z przysiadami. Przedwczoraj zrobiłam planowo 40 przysiadów i chyba przegięłam bo od tamtej pory mam problem z siadaniem. Muszę jakoś rozgrzać tyłek najpierw i zacząć robienie przysiadów na nowo. Kupiłam też skakankę i matę do ćwiczeń. Nasz salon aktualnie przypomina siłownię, panuje w nim bardzo sportowa atmosfera. Nic, tylko ćwiczyć.
I modlić się żeby tym razem chęci diabli nie wzięli. W sierpniu planujemy podbijać greckie plaże, więc motywację mam ogromną... A przez trzy miesiące, to można diabłu łeb urwać, prawda? Wydaje mi się, że zdrowe schudnięcie (na oko) 15 kg nie jest niemożliwe. Wychodzi kilogram na tydzień.