Swoją przygodę rozpoczęłam tuż po Wielkanocy kiedy babcia powiedziała mi, że mam taki brzuch jak w ciąży z pięcioraczkami. Troszkę mnie to zabolało i dało kopa, bo powiedziała to bezpośrednio przy całej rodzinie. Dodała, że niedługo będę wyglądać jak moja matka (110 kg). No więc na dzień dzisiejszy 68,9. Do pozbycia się nadwagi zostało 5 kg.
Plusy:
- przebiegnę 4 km bez problemu, oczywiście porządna rozgrzewka przed (aby zapobiec nawracającej kontuzji) i różnorakie ćwiczenia "gimnastyka dla leniwych w domu"
- zmieściłam się w jeansy sprzed ciąży
- od chrzestnej dostałam w kwietniu worek eleganckich ubrań, które są na nią za małe. Na mnie też były a dzisiaj przyszłam do pracy w sukience w kwiatki i katankę jeansową
- coraz bardziej jestem zmotywowana, bo w sierpniu jest wesele i mam ochotę mega się wystroić i bawić do białego rana;)
- są już tacy, którzy mówią już że ładnie schudłam i ile to już na liczniku
- mam motywacje, żeby zacząć zainspirowana przez Veege detoks owocowo- warzywny, ponieważ chciałabym się pozbyć trądziku, rozdwajających paznokci i problemów z koncentracją i pamięcią, mam TOTALNĄ SKLEROZĘ- często zapominam telefonu i portfela z pracy!
- mam straszną ochotę na sex, czego po ciąży nie było, ze względu na to, że ciągle byłam zmęczona
- kłócę się o swoje, np. że jak luby nie mógł pamiętać, że chciałam iść biegać, albo że nie jem smażonego i czego on smaży mi gołąbka, i tego typu pierdoły, które zaczynają dla mnie "coś" znaczyć
- zauważam więcej pozytywów, cieszę się z towarzystwa z moim dzieckiem, zostawiłam dwa kierunki studiów, bo ze względu na podjęcie pracy i przepisania się na zaoczne nie stać mnie na nie było, ale przestałam się tym przejmować.
- ustawiłam sobie na polarze zegarku odliczanie do biegów papieskich na 10 km w rodzinnym mieście i chciałabym tam wystartować, co ostatnio wydarzyło się z 7 lat temu.
Minusy:
- czas dalej ucieka przez palce, ja w tym roku kończę 25 lat a nic super oprócz dziecka się nie wydarzyło. Wczoraj wykrzyczałam lubemu, że mam dosyć tego tkwienia w długach, i takiego nic nie dziania się i jeżeli on tez nie zacznie coś robić ze sobą (chociaż biegać- jak trenował to mógł góry przenosić, same pozytywy), to chyba nasz związek nie ma sensu. Najlepiej wieczorem usiąść i pić piwo, a jak widzę ten wypity ryj to wzrasta we mnie nienawiść do takiego stopnia, że szkoda gadać. Nic lepszego go nie spotka, więc mógłby zacząć korzystać z tego co ma dostępne. Kiedyś non stop jeździliśmy po zawodach, poznawaliśmy nowych ludzi i było super. A teraz nikt nas nie zaprasza na imprezy, bo on ma w sobie taki żal (chyba za zbyt małą ilość pieniędzy i wolnego czasu), że zaraz zaczynamy się kłócić, że tylko noże dać.. Frustruje mnie to, że 10 lat prawie ze sobą a my nawet narzeczeństwem nie jesteśmy. A im bardziej "tkwimy" tym bardziej oddalamy się od siebie.
No i tyle moich wywodów.