Witajcie...
dawno mnie tutaj nie było, przybyło mi 1,6kg..pasek już zmieniłam...
ważę dziś 98kg...
Niby ciągle siedziało we mnie że mam cel, że te 70 kg jest ciągle w zasięgu ręki...ale codziennie sięgałam, a to po michałka, a to po kanapeczki wieczorem...masakra...
wczoraj byłam u lekarza, znowu ciśnienie podwyższone pomimo że biorę rano tabletki na ciśnienie....reszta jest ok, tzn. cholesterol, cukier ...ale
po ostatnich doświadczeniach w mojej rodzinie wiem, że każdy z nas może odejść z dnia na dzień...
wybaczcie, że wkraczam na taki temat...ale byłam w Polsce od 21 czerwca...widziałam się ze szwagrem 22 czerwca, był taki jak zawsze..wesoły, uśmiechnięty..no taki nasz....
za tydzień siostra dzwoni do mni z pytaniem gdzie jestem bo M. ma raka...:(((
jeszcze 6 lipca prowadził sam samochód...
:( wszystko się walnęło...miałam wyjeżdżać z powrotem do domu 24 lipca wieczorem(to był wtorek) w poniedziałek zebrałam się i pojechałam ich odzwiedzić do Warszawy, bo M. tam leżał w Centrum Onkologii ...weszłam i zobaczyłam jak cierpi..ale był taki nasz ze swoim czarnym humorem...kurde...
nawet siostra mówi jeny szkoda że nie pozwalałam Wam przyjechać wcześniej, bo M. zrobił się taki inny, wspominali Lizbonę, oglądaliśmy zdjęcia...
byłam w domu już praktycznie w środę, bo samolot lądował o 23.15 zanim dojechaliśmy z Dublina pod Belfast..
rano dostałam telefon...że M. umarł...
dziewczyny ja nie mogę ..dlaczego :(( boże cały czas wydaje mi się że to sen...M. miał dopiero 48 lat, rozumiecie dlaczego nie dano im szansy na walkę, dlaczego to było już za późno:((
jego już nie ma:(((
lekarze powiedzieli mojej siostrze że to mogło być już rok, 2 lata temu:((
a jak M.był u lekarza ze 3 lata temu, że boli go żołądek to pani doktor stwierdziła że to refluks...nie dała na gastroskopię na nic....
:( a może gdyby tak wtedy dała..może dziś M. by żył...
mieli do nas przylecieć po moim powrocie z Polski...
jezu..nie mogę..
jest mi smutno:((
muszę schudnąć...