Miała być Nowa Zelandia - nie pykło.
Miała być Nowa Kaledonia. I też zdechło. I to z przytupem. Rejs wykupiony. Wszystko zorganizowane. Jechaliśmy 1000 km. Po drodze pobłądziliśmy tak, że w pewnym momencie GPS wyprowadził nas na bezdroża buszu. Droga, póki była, była taka, że mój tato szedł przed samochodem i zbierał gałęzie, a ja jechałam za nim. Oczywiście, bezpośrednia droga, to Pacific Highway, autostrada i tam się nie da pobłądzić, ale mieliśmy po drodze nocleg w miejscowości o sympatycznej nazwie Yarrahapinni. No i tankowanie - ,stacji benzynowych przy autostradzie prawie nie ma, trzeba zjeżdżać do rożnych miejscowości, a do wielu z nich jest zjazd, ale wjazdu już nie ma. Trzeba jechać w przeciwnym kierunku, zawrócić się oczywiście nie da, więc jedzie się 50 km z powrotem, gdzieś, gdzie jest wiadukt i da się zmienić kierunek. W każdym razie dojechaliśmy jakimś cudem do Brisbane. Okazało się, że nie wiemy, skąd odpływają te wycieczkowce. Mieliśmy tam nocleg, więc chcieliśmy obczaić jak to wygląda, ale dworzec Central świecił pustkami. Byliśmy zmęczeni, głodni i wkurzeni i poszliśmy spać. Na następny dzień pojechaliśmy do portu. A tam nic. Pustki, jakieś kontenery, fabryki, żywej duszy. Błądziliśmy dwie godziny. W końcu telefon do siostry - help! Znalazła, gdzie jest ten Terminal. Pojechaliśmy - jakieś 30 km. Dobra, jest. Parking. "Była rezerwacja"? Nie było! Mieliśmy zamiar zostawić samochód gdzieś na obrzeżach miasta i dojechać komunikacją miejską. Ale do tego trzeba wiedzieć gdzie, a oni nie raczyli tego podać. No ale gdzieś się udało samochód zaparkować. Okej. Idziemy do odprawy. Bagaże nam zabrali. "Czy mamy karty pokładowe?". Nie mamy. Skąd mamy mieć? Nie przysłali. No to wydrukowała nam jakaś kobieta. Stoimy w kolejce. Godzina. Puszczają nas jakimiś schodami ruchomymi do dużego gmachu. Mówią "proszę przygotować karty pokładowe i paszporty. Okej. Czy mamy zrobiobe testy na covid? Nie mamy. Bo nie było kiedy i gdzie. Ale mamy własne, kupiliśmy przed wyjazdem w aptece. Dobra. Robimy. Jesteśmy czyści, dostajemy potwierdzenie. Stajemy w następnej kolejce.
Stoimy w kolejce dwie godziny. Docieramy do okienka. Pani pyta o ubezpieczenie. Kurde, jakie ubezpieczenie? Mówię, że ja i Młoda mamy, bo w Polsce kupowałam na cały świat. Oni nie rozumieją po polsku. Odsyłają nas do jakiegoś stanowiska. Po dłuższym tłumaczeniu co i jak stwierdzają, że jest okej. Tato nie ma ubezpieczenia, więc pokazują mu, jak kupić online. 350 AUD, przeszło 1000 zł. Dobra, kupił. Idziemy dalej. Certyfikaty szczepienia? Ja szczepiłam się przeszło rok temu Johnsonem. Raz, ale to była jednorazowa dawka. Pół roku wcześniej mialam covid. Badałam kilkukrotnie poziom przeciwciał. Zaszczepiłam się, żeby móc podróżować i chodzić do kina zanim znieśli te restrykcje. Mam certyfikat. Tato szczepił się 4 razy. Ma papiery. A Młoda? 3 miesiące wcześniej skończyła 12 lat. Nie szczepiłam jej, bo dwukrotnie miała covid. No nie była szczepiona, co zgłosiłam wcześniej w formularzu, który nam wysłali. No to nie popłyniemy. Co k@rwa?! No nie. Bo takie są przepisy. No i super. Oddali bagaże i good bye. Kasy nie oddadzą. Bo nie. Młoda ryk. My wkurw. Bezsilność. Opad. Po fakcie zrozumiałam, że oni oczekiwali, że powiem, że była szczepiona, ale nie mam certyfikatu. A ja po prostu powiedziałam prawdę. I zderzyłam się ze ścianą biurokracji.
Więc wracamy.
Jesteśmy w plecy kilkanaście tysięcy zł.
Osobiście mnie właściwie nie szkoda tego rejsu. Chciałam Nową Zelandię. To było substytutem. Chciałam lecieć samolotem, szybko i skutecznie. Nie znoszę tłumów. Nie lubię wody. Nudzi mnie rejs. Ledwo na promach wytrzymuję 20 minut. Lubię grunt pod stopami. Lubię różnorodność, przyrodę, las. Morze mnie odrzuca. Ale Młodej mi żal. Tak się napaliła na ten gigantyczny hotel na wodzie. Ja już się bałam, gdzie tam biegać. Niby jest jakiś pokład ze ścieżką biegową. Ale tak w kółko. Dwa okrążenia to już nuda. A ile to 8 km, co jest moim absolutnym minimum? A kolejnego dnia? I tak przez tydzień? Umarłabym z nudów. To nie rozrywki dla mnie. Ale Młoda... Tak strach jej było żal.
No i mój tato, który stracił najwięcej, a przede wszystkim tak bardzo chciał nas gdzieś zabrać. To ich mi żal.
Wracamy.
Przez 3 dni podróży praktycznie nic nie jedliśmy. Bo jazda. Bo ciemno. Bo nie ma gdzie. Przelotne frytki w MacDonaldzie, którymi rzygać się chce. Ciastka z hoteli. Krakersy, które na szybko wzięłam. Idziemy w Brizzy na pizzę i jogurt mrożony. Już nam trochę lepiej. Trochę.
Następny dzień - Gold Coast. Miasto atrakcji. Ale są wakacje i wszystko już porezerwowane. Jedyne, co było dostępne to park wodny GC. Taki na morzu. Dmuchane przeszkody, mnóstwo zjeżdżalni, tory przeszkód. To nam się podobało. Zdecydowanie i szczerze.
I jedziemy dalej.
Już jesteśmy w NSW. Nowa.
Tym razem Nowa Południowa Walia.
Przeszło połowa drogi do domu. Port Macquaire. Jutro obczaję, co tu jest. Na razie śpimy w motelu.
....
Tak sobie myślę. Nie mieliśmy płynąć tym cruisem. No nie. Tyle przeszkód. Co się coś udało, to wychodziło kolejne. Coś nas od tego odciągało. Nie wiem co i dlaczego, ale zdecydowanie jakoś musiało się to skończyć w ten sposób..
Noir_Madame
24 stycznia 2023, 18:19OMG, dobrze że przeczytałam ten wpis. Też szukam rejsu ale blisko, basen Można Śródziemnego. Czytałam zakładki dot covid,test trzeba zrobić, dodatkowych wymagań nie widziałam. Jeśli coś kupię to z ubezpieczeniem na wypadek gdybym nie mogła płynąć. No i podróż samolotem do portu i z powrotem. Cenne wskazówki trochę zniechęciły mnie te kolejki godzinami. No ale jak na pokład musi wejść 6 k luda to zrozumiałe.
fit_gocha
24 stycznia 2023, 12:07No współczuję, tyle zachodu pieniędzy i nerwów.
ggeisha
24 stycznia 2023, 12:16Dokładnie. Szkoda kasy, można było wydać na coś innego. Niepotrzebnie przejechaliśmy 2000 km.
barbra1976
23 stycznia 2023, 21:42Rozbój w biały dzień, tyle pieniedzy, straszne to jest. Przez zasrany srovid- smarki i kaszel. Szlag by mnie na miejscu trafił.
ggeisha
23 stycznia 2023, 23:03No trafił mnie.
Berchen
23 stycznia 2023, 16:54Omg, no nie nudzi ci sie😂
ggeisha
23 stycznia 2023, 23:03Też fakt. 🤣
zlotonaniebie
23 stycznia 2023, 16:01Szkoda mi Taty, bo znam to uczucie, jak się chce komuś coś pokazać, zrobić przyjemność, a nie wychodzi. Ale ja zawsze w takich sytuacjach mówię, że chyba tak miało być. Tyle ostrzeżeń po drodze by nie płynąć. Wiem, to się nazywa biurokracja, ale czasem można to sobie inaczej wytłumaczyć. Udanych wakacji:))
ggeisha
23 stycznia 2023, 23:02Dokładnie. Wszystko po drodze przeszkadzało. Jakby dając znaki, że nie możemy płynąć. Mam nadzieję, że to dotyczy tylko naszej trójki, a nie całego tego kursu.
Kasztanowa777
23 stycznia 2023, 14:53Och, szkoda! Ale ta jazda w buszu, nieznane, to tez przygoda, na pewno Młoda będzie miała co opowiadać! Przypomniała mi się para z Filipin, przy wejściu na kruz na Alaskę, okazało sie ze nie maja wizy kanadyjskiej. A jeden przystanek miał być w Kanadzie i nie obchodziło ich ze oni mogą w Kanadzie nie wyjść do portu. Amerykanie wizy do Kanady nie potrzebują, organizator im nie powiedział. Eh, czasem tak bywa.
ggeisha
24 stycznia 2023, 10:28No właśnie. Powinni wcześniej to powiedzieć. No straszne to. Najgorsze jest to, że mogłam nakłamać, ale mnie to nie przyszło do głowy w ogóle.
PACZEK100
23 stycznia 2023, 14:23Współczuję przeżyć, nerwów, straty pieniędzy itd.
ggeisha
24 stycznia 2023, 10:29Dzięki. Napisałabym, że przynajmniej nie jest nudno, ale to trochę sarkastyczne.