Witajcie wszystkie Vitalijki :*
Późną zimą i wczesną jesienią zaczynałam kolejną dietę, bo do lata miałam schudnąć, miałam osiągnąć wymarzoną sylwetkę i w końcu bez zastanawiania, czy dobrze wyglądam założyć piękne bikini.
Przyszła wiosna, w końcu nadeszło lato... A ja? Jak co roku przemknęłam przez nie w zakrywających szczelnei ciuchach, najchętniej w długich spodniach. Modliłam się o jesień, o chłód, aby móć skryć się pod warstwą ubrań.
Doczekałam się niższej temperatury, wskoczyłam w ulubiony sweter, wyszałam szczęśliwa na miasto, z nadzieją, że nikt nie zauważy, że nadal jestem gruba. Jakie było moje zdziwienie, gdy po jednym spacerze, od dwóch osób usłyszałam, że... PRZYTYŁAM!!!
Znowu... Nie chciałam nawet wchodzić na wagę, ale musiałam stawić temu czoło. Jej wskazanie przyprawiło mnie o zawrót głowy, zrobiło mi się ciemno przed oczami... 77,1 kg (!!!). Tyle nie ważyłam nawet po urodzeniu mojego trzeciego dziecka!!!
Zdałam sobie sprawę, że nie mieszcze się w niedawno kupowane spodnie, nowe bluzki opinały moje ciało niczym sznurek dorodną szynkę...
Uświadomiłam sobie, że pół roku odkładałam dietę "na poniedziałek", i przez pół roku najadałam się do syta, bo mam zacząć dietę. Sześć miesięcy wyjadałam "resztki" z lodówki, żeby opróżnić ją, bo "od poniedziałku" dieta... Przez te nieszczęsne miesiące przytyłam prawie 10 kg...
Dziś nadszedł sądny dzień- wykupiłam dietę Nową Smacznie Dopasowaną. To moja ostatnia szansa (która to z kolei?). Tym razem dietę zaczynam od soboty, może ta mała zmiana pozwoli osiągnąć duży efekt?
Nie liczę już na cud, po prostu wyruszam na wojnę z moją nadwagą, z obrzydliwym tłuszczem, który zawładną moim ciałem. Chcę znów czuć się młodo i świeżo, a nie jak słoń w składzie porcelany...
Trzymajcie za mnie kciuki, reszta należy do mnie!