Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Trzeci tydzień treningu - refleksje


Minęła kolejna epoka mojego trenowania. Wkrótce pora umówić się na "kontrolę" z panem trenerem. ;) Ciekawe czy wymyśli mi inny trening, czy będzie mówił, żeby tylko zwiększać obciążenie.

Efekty są super, podobnie jak wcześniej. Robi się luźno w starych ciuchach. W spodniach to wygląda jakbym miała jeszcze miejsce na jakieś ziemniaki. Oczywiście jest to też minus - jest luźno, ale wcale lepiej przez to nie wyglądam. Pan trener zobaczył dopiero całą zmianę jak założyłam strój do trenowania (różnica jak pomiędzy efektem "no nieźle" a efektem "ojp!" ;)). Czyli albo chodzę w starych ciuchach i nie przeszkadza mi, że ciuchy są rozepchane i zaczynają wisieć, albo zaczynam chodzić w spódnicach i czekam na moment, gdy stare-nowe dżinsy nie będą mnie mocno obciskać.

Muszę przyznać, że w tym tygodniu zaliczyłam malutki kryzysik w poniedziałek - bo coś mnie jakby łapało i zaczęłam mieć dreszcze. Okazało się jednak, że pomogły mi 3 łyżki miodu rano i po południu, do herbaty. Zastanawiałam się nawet czy sobie nie odpuścić treningu z powodu przeziębienia. Stwierdziłam jednak, że pójdę i zobaczę, jak mi idzie. I szło mi super, a ćwiczenia na rowerku pod koniec upewniły mnie, że jest dobrze, bo puls miałam w normie (a przy przeziębieniu zawsze mi szaleje).

Wprawdzie rezultaty odchudzania są coraz bardziej widocznie, ale np. siła w rękach rośnie powoli. Jest takie urządzenie, 610 (chyba numeracja w Calypso jest wszędzie taka sama?), i ćwiczenie na nim idzie mi strasznie. Zawsze zajmuje mi najdłużej i te zapisane 3 serie robię w ratach i to na najmniejszym obciążeniu (what a shame ;)). W końcu ta siła się zwiększy, ale jak na razie idzie opornie. Za to pokochałam przysiady na TRXie. Zwłaszcza, gdy zaczynam już lecieć w górę po przyciągnięciu (a nie ciągnąć się, jak nie powiem co ;)). To co mi się jeszcze wyjątkowo podoba to to, że nie boli mnie zad od jeżdżenia na rowerku stacjonarnym i że w sumie jest wygodnie (choć wkurzam się, gdy muszę zwalniać, gdy puls mi wychodzi poza określoną granicę ;)). No i pozostałe ćwiczenia też są ok. Za to czekanie, aż się zwolni jakieś urządzenie, już jest mniej ok. A ja zaczynam dostawać przez to szału, bo chcę robić dokładnie na tych urządzeniach, które mam wpisane (choć trener powiedział, że w razie czego można sobie zmienić na inne, o zbliżonych funkcjach).

Siłownia działa na mnie nie tylko odchudzająco, ale terapeutycznie. Pomaga przetrwać ból złamanego serca. Oczywiście, ponieważ każdy kij ma dwa końce, jest i minus. Chyba testosteron mi skoczył, bo wkurzam się szybciej i gwałtowniej (jak widać w poprzednim akapicie). Cóż, coś za coś. ;)

  • Domdom89

    Domdom89

    2 października 2016, 13:43

    Super. Dobrze, ze silownia sprawia ci przyjemnosc. Ja tez wlasnie sie pochorowalam i tesknie...chce juz poskakac i pocwiczyc ehh. Ale na takie poczatki choroby to wlasnie silka mi zawsze pomagala. Podobnio cwiczenia silowe buduja odpornosc :)

    • czarnaowca001

      czarnaowca001

      2 października 2016, 13:52

      Zdrowia. :) Ważne żeby złapać ten moment zanim się człowiek zupełnie rozłoży... Ale jak się już rozłoży to widać musi odpocząć. :)

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.