Porobiło się trochę w moim życiu. W listopadzie skończyłam szkolenie i tydzień przed świętami dostałam swoje miejsce na ziemi. Skład zespołu- 96 różnorodnych osobowości ze swoimi problemami, przyzwyczajeniami oraz podejściem do pracy. W tym cały bałaganie znalazł się też klient który w przeciwieństwie do handlowców, chce spędzić okres przedświąteczny na zakupach i kupić wszystko co wystawi na świątecznym stole a póżniej przełoży do kosza na śmieci. Detalicznie rzecz ujmując- buda rozjechana, ciągłe najazdy władzy z centrali oraz szefa i szefa szefa, pracownicy na L4 (w końcu święta są) i ja. Sama w tym całym bałaganie, bez wsparcia bezpośredniego przełożonego, wręcz przeciwnie z ciągłymi pretensjami o wszystko. Doszło do tego że rano szedł na obchód, punktował co trzeba zrobić, po czym przyjeżdżał po 3 godz sprawdzić czy już wszystko ogarnięte i dokładał kolejne zadania (mimo braku realizacji wszystkich poprzednich). Podobną taktykę stosowała w stosunku do mnie szefowa szefa. Efekt- bóle głowy, brzucha, klatki, brak snu- wrak. Miałam dostać nawet upomnienie ale widocznie dział prawny mojej firmy stwierdził że mają za mało argumentów i rozeszło się po kościach. Aaaa, nie wspomniałam jeszcze o milionie telefonów których treść z pewnością możnaby podciagnąć pod nękanie.
Z pewnych źródeł wiem, że chcą się mnie pozbyć. Mają już jakiegoś bidaka na moje miejsce. Jutro mój szef ma mi zrobić ocenę pracowniczą. Na samo wspomnienie o nim, dostaję gęsiej skórki.
To wszystko podchodzi już pod mobbing.
Z pewnością powinnam walnąć to i iść na L4. Niestety nie potrafie. Nie potrafie rozstać się z firmą w której spędziłam 10 lat życia. Nie wyobrażam sobie szukania innej pracy. To takie nielojalne.
Kiedyś ktoś mądry mi powiedział: korporacja najpierw uzależnia od siebie pracownika, wysysa z niego ostatnie krople krwi i bezwzględnie wypluwa.
Może w mojej sytuacji myśl o kolejnym spadkobiercy, nie jest złym pomysłem.... 2 lata spokoju... Kusząca propozycja.