Ahh, Mikołajki. Wszędzie cukierki i mikołaje z czekolady, którym nie mogłam się oprzeć. Zauważywszy szereg pyszności, w mojej głowie zaczęło toczyć się wiele monologów:
- Nie jedz tego! Przecież jest wiele smaczniejszych rzeczy!
- Nawet nie jesteś głodna.
- Zaraz będzie obiad, już za chwilę...
I jeden wyjątek:
- To tylko czekolada, dietę rozpoczniesz od jutra, wcinaj! - właśnie z tą myślą się zgodziłam.
Ale trudno. Żyje się dalej, prawda? Ruszam małymi kroczkami do celu. Dzisiaj na obiad nałożyłam sobie buraczki, a nie kapustę z zasmażką, odstawiłam colę na rzecz wody z sokiem malinowym. Może dla was to mikroskopijne osiągnięcia, ale dla mnie to znaczy naprawdę dużo. To moje dzisiejsze menu:
Obiad:
- 1,5 kotleta mielonego z wieprzowiny, 3 ziemniaki gotowane, ok. 75 ml sosu pieczeniowego jasnego.
Przekąski, które gdzieś tam się przewinęły:
- 5 sztuk alpejskiego mleczka od Milki, 6 małych czekoladek, 2 garści chrupków ketchupowych, 3 lizaki czekoladowe, pół kitkata, 250 ml soku tymbark i woda z sokiem malinowym.
Śniadania nie jadłam, bo jak to mówi stare chińskie przysłowie "Lepiej wyjść głodną niż nieumalowaną" :D A na kolację zjem jakieś kanapki od niechcenia.
I to na tyle moich wypocin, dzięki za dotrwanie do końca, miłego wieczoru :)
vitalove
8 grudnia 2017, 08:42Mnie też Mikołajki pogrążyły, ale trudno, trzeba dalej robić swoje :) Powodzenia :)
budna
8 grudnia 2017, 14:23Dzięki!
agetes
6 grudnia 2017, 17:34staraj sie powoli ucinac slodkosci, wiem ze to ciezko, ale bez tego nie uda Ci sie odzwyczaic. Brawa za male kroczki :)
budna
6 grudnia 2017, 17:37Staram się :)
agetes
6 grudnia 2017, 17:42i o to chodzi :)