Nie wiem, zacząć od dobrych wieści czy złych. Ale... W sumie zawsze najlepsze wolałam zostawiać na koniec. Kończenie bowiem czegoś, czegokolwiek, w przyjemny sposób, zawsze wydawało się milsze niż przyjazne początki i przykre zakończenia. Zatem, najpierw się wyżalę. Prawdopodobnie jest to ostatni raz, przynajmniej jeśli chodzi o ten temat.
Relacja z ojcem.
Kiedyś myślałam, że jeśli będę dawać z siebie wszystko, w końcu usłyszę od niego słowa, na których zależy chyba każdemu dziecku. "Jestem z ciebie dumny" albo "Świetnie sobie radzisz". "Dasz radę", "Wierzę w ciebie". Wiecie, niby totalne banały, ale banały poparte czynami i szczerością, które mogłyby dać podwaliny pod wiarę w siebie i swoje możliwości. Więc się starałam. Starałam się zgarniać najlepsze oceny, bo co komu po wiedzy, skoro to oceny się liczą. Starałam się jak najlepiej wywiązywać z obowiązków domowych. Starałam się słuchać, kiedy ojciec był czymś zmartwiony i nie miał z kim porozmawiać. Po prostu... Starałam się. Ile potrafiłam. Miałam, jak każdy, swoje za uszami. Nie byłam nigdy idealna, ale usiłowałam do tego ideału się zbliżyć, często własnym kosztem. Własnych zamiarów, marzeń czy jakichś preferencji. Żeby tylko w domu był spokój, żeby tylko rodzice byli ze mnie zadowoleni. Ale nigdy nie byli. Do czasu gdy wyprowadziłam się z domu pierwszy raz nieustannie słyszałam o licznych pomyłkach, niedoskonałościach, zawalonych sprawach, porażkach. O swoich wadach. "Nie starasz się wcale!", ciągle słyszałam. Byłam zbyt wolna, zbyt tępa, zbyt pyskata, zbyt cicha, zbyt dziwna, zbyt wycofana, zbyt gruba, zbyt, zbyt, ZBYT... Nie miało znaczenia, ile z siebie dałam. Tylko jeśli wpasowywałam się w oczekiwania rodziców, jeśli rezygnowałam z wyrażania własnego zdania, udawało mi się osiągnąć coś, co niemal przypominało ich zadowolenie ze mnie. Dysponowali moim czasem, moimi planami na przyszłość. Mną.
Bardzo długo sobie nie radziłam z czymkolwiek, bo "daj, ja to zrobię szybciej, lepiej". Byłam zupełnie nieogarnięta, bo zamiast pozwolić mi dorastać, byłam trzymana pod kloszem i hodowana na przegrywa życiowego, który nie jest w stanie niezależnie żyć. Który we wszystkim musi polegać na rodzicach. No i bałam się. Znaczy, nauczyłam się z czasem bać. Wszystkiego, głównie porażki. A konkretnie, że to JA sobie nie poradzę. Z życiem, z podejmowaniem własnych decyzji. Wyrosłam na absolutną pierdołę. I nie wiedziałam jak to zmienić.
Potem, jakimś cudem, zdobyłam się na desperacką odwagę i oznajmiłam, że się wyprowadzam. Byłam już w wieku postudenckim, można tak powiedzieć, więc wydawało się logiczne, że rodzice odetchną z ulgą. Hurra, koniec niańczenia tej pierdoły, z którą się męczyliśmy tak długo. Tego należałoby się spodziewać, prawda?
Tymczasem jak dziś pamiętam, jak matka wpadła w szał. Stwierdziła, że jeśli się wyniosę, mam już nie wracać. Ojciec tylko stał z boku i słuchał, jak ta obrzuca mnie inwektywami. Stał, cicho, biernie. Wyniosłam się.
Minęło parę ładnych lat. Matka od jakiegoś czasu próbowała się ze mną kontaktować, przepraszać, namawiać, żebym chociaż od czasu do czasu ją odwiedziła. Nie będę kłamać, mimo całego żalu, mimo czucia się przez nią i ojca jak kawał g*wna, tęskniłam. Ostatecznie stwierdziłam, że jeśli raz na jakiś czas wpadnę w odwiedziny, nic się nie stanie. Początkowo - łzy, przytulanie, opowiadanie co i jak. Zaczęłam myśleć, że może moja wyprowadzka, choć w przykrych okolicznościach, była słusznym wyborem. Dobrym nie tylko dla mnie czy rodziców, ale też dla naszej relacji. No i... No i może nie było tak, jak kiedyś, ale co jakiś czas podczas odwiedzin słyszałam pytania "Co dalej zamierzasz?" "Będziesz tak żyć bez studiów?" "Kiedy sobie kogoś znajdziesz?" "Kiedy dorobisz się własnego mieszkania?" Kurde, czułam jak coś we mnie marnieje przy każdej jednej wizycie. Znowu byłam niewystarczająca. Znowu byłam rozczarowaniem. Przynajmniej dla matki - ojciec zdawał się mieć mnie totalnie gdzieś.
Ale coś było inaczej. Może to mój masochizm, może tym razem za wszelką cenę nie chciałam urywać kontaktu - ale starałam się, jasna cholera, znowu się starałam, żeby nasza relacja zaczęła choć trochę zdrowieć. Bo z jednej strony - była to moja decyzja. Jakaś taka tęsknota, by mieć jednak rodzinę. Z drugiej zaczęłam szybko dostrzegać, że małżeństwo moich rodziców przypomina jedno wielkie bagno. Mama miała całą masę schorzeń, w tym depresję. Ojciec często na nią naskakiwał, że zrobiła z siebie kalekę, obwiniał ją, że nie sypiają ze sobą (wierzcie mi, wielu z tych rzeczy wolałabym nie słyszeć, tym bardziej, że wyrażał się dużo bardziej wulgarnie), sprawiał, że tak jak ja kiedyś - czuła się jak kawał odchodów. Widziałam, że ją niszczy. Miała swoje choroby, swoją depresję, swoje leczenie, do tego musiała użerać się z dziadkiem, który już wtedy nie był do końca samodzielny, a potrafił psychicznie sponiewierać jak szmatę. Widziałam, że marnieje w oczach. Że była nieszczęśliwa. I ciul z tym, że sama przez nią latami cierpiałam. Było mi jej żal. Chciałam coś zrobić, cokolwiek. Ale nieważne, ile razy starałam się załagodzić spory między nimi - to było jak naklejanie plasterka na mocno krwawiącą ranę. Ona nie miała już siły walczyć, wykańczana z każdej strony, a on nie miał cierpliwości. Kiedy mama trafiła do szpitala, niby tylko na parę dni... Kurde, dalej pamiętam, jak namawiała mnie, żebym na ten krótki czas przeniosła się do nich, żeby zająć się dziadkiem i kotem. No więc wzięłam najpotrzebniejsze rzeczy ze stancji i czekałam, aż sytuacja wróci do jako takiej normy.
Niedługo później dostaliśmy wiadomość ze szpitala, że mama z interny wylądowała na OIOMie. Tam nam powiedzieli, że było zatrzymanie krążenia, po czterdziestu minutach udało się ją przywrócić, ale była nadal w śpiączce. I ile czasu minęło... Dzień, dwa? Gdy przyszła informacja, że odeszła. A mnie długo, długo prześladowała myśl, że może gdyby miała powód, by żyć, to by żyła. Że w jakiś sposób zdecydowała się nie walczyć, bo była zbyt wykończona piekłem w domu. Gnojeniem przez męża, gnojeniem przez dziadka, no i... mną. Córką - rozczarowaniem, która niczego nie potrafiła, niczego nie osiągnęła.
Kurcze, rozpisałam się... Chciałam się skupić na ojcu, a wpadła niemal cała historia życia. Ale ok... Pamiętam pierwsze dni po śmierci mamy. Ojciec namawiał mnie, żebym na stałe wróciła do domu. Głupia ja myślałam, że jednak trochę tęsknił. I pamiętam też, że deklarował, sam z siebie, iż nigdy już nie będzie chciał się z nikim związać, że to w ogóle grzech o tym myśleć. Zapewniał, że kochał żonę (oh jasne, wspaniale miłość okazywał!) i że... nie zdradzał jej, chociaż przecież miał okazję...? To było takie krzywe, takie dziwne, że nie wiedziałam co mu odpowiedzieć. Zaś dzień czy dwa po pogrzebie oznajmił, ni z gruchy ni z pietruchy, że jeśli się z kimś zwiąże, to ja mam się nie wtrącać. Wcięło mnie wtedy konkretnie. Co za typ człowieka mówi takie rzeczy, w takim momencie, gdy stracił towarzyszkę życia, z którą je dzielił ponad 30 lat?
A dalej... Dalej mniej więcej wiecie, jak było. Poznał swoją "przyjaciółkę", tak szybko, że moja matka nie zdążyła ostygnąć w grobie. Zaczęły się kłamstwa z jego strony, sprowadzanie jej do domu po nocach, a nawet zabawianie się w kuchni czy w łazience, kiedy ja siedziałam w pokoju i przeklinałam swój dobry słuch. Zaczęły się awantury. Wpadała do naszego domu o dowolnej porze, potrafiąc rozkręcić dziką chryją, którą było słychać pewnie w całej kamienicy. Awantury przez telefon. Awantury pod drzwiami. Awantury, w które próbowała wkręcić mnie i ich awantury, przez które zawsze obrywałam rykoszetem (bo paskudny nastrój, przez który ojciec wtedy wpadał był pretekstem, żeby za byle pierdoły gnoić mnie). A jednocześnie z czasem widziałam, jak ona bardzo stara się wpieprzyć w nasze życie. I że mimo wszystko nieważne co zrobiła, co powiedziała, była najważniejsza. Ona i jej dzieci z poprzednich związków stały się dla ojca priorytetem. Z czasem zauważyłam, że w domu mam g*wno do gadania i zaczęłam ojcu przeszkadzać. Że zaczął się staczać. Od dawna popada w konflikty, ma coraz większy problem z alkoholem, staje się wybuchowy. Ludzie zaczynają się od niego odcinać. Kiedy niedawno rozpętał awanturę - i to gdy ledwie wstałam z łóżka - coś we mnie pękło. Wykrzyczałam mu ze łzami w oczach, że mam dość tego co się dzieje, jak mnie traktuje. Powiedziałam, że przez niego miewałam myśli samobójcze i dużo nie brakowało, żebym się zabiła. Pierwszy raz mu o tym powiedziałam. Jego reakcja? Olał to. Uznał, że na co ja mogę się uskarżać, że tylko on ma zmartwienia. Krótko mówiąc, zareagował jak zawsze. Jeszcze nigdy, ani razu, nie mogłam liczyć na jakieś wsparcie od niego. I jestem w 100000% pewna, że gdybym faktycznie odebrała sobie życie, nie poczułby żalu. Prawdopodobnie uznałby, że za moją decyzją nie stało cierpienie. Pewnie pomyślałby, że chciałam zrobić mu na złość.
"Przestań jęczeć", słyszałam, kiedy nawet nie patrzył na cholerne ciasta, które zresztą jak durna piekłam na jego prośbę, a on ostatecznie rzucał się na to, co jego przyjaciółka postanowiła mu przyrządzić. "Masz g*wno do gadania!" wrzeszczał czasem, kiedy z czymś się nie zgadzałam. Kiedy się z powrotem wprowadzałam, nie wiedziałam tego, zrozumienie przyszło z czasem. Nie chciał, żebym wróciła, bo się stęsknił za córką. Chciał kogoś, kto będzie mu sprzątał, gotował i dawał się zajeżdżać psychicznie, gdy nie będzie się na kim wyżyć. No a gdy poznał swoją kochankę (choć zaczynam podejrzewać, że utrzymywali relację jeszcze za życia mamy, że znali się dużo wcześniej), ja stałam się totalnie zbędna. Tyle w temacie. Byłam traktowana jak guano, oszukiwana, wiecznie spychana w tło, wiecznie niewystarczająca. I to boli cholernie, ale wiem jedno - to się nie zmieni. Nigdy.
No i dobre wieści...
Tak jak obiecałam. Mam pracę. Zostałam opiekunką w domu pomocy społecznej. Bez bajońskich sum, ale wystarczy, by się przynajmniej przez rok utrzymać - potem bowiem będę mogła na spokojnie znaleźć lepiej płatną pracę w zawodzie; jeśli jeszcze do tego znowu wpadnie stypendium za wyniki w nauce, będę mogła zupełnie odetchnąć z ulgą. Mam pracę, naprawdę. Praca + ewentualne stypendium + skubnąć coś od czasu do czasu z oszczędności i sobie poradzę. O rany. Nadal to do mnie nie dociera. I to praca, która jest w miarę blisko moich zainteresowań i która da trochę więcej doświadczenia - przyda się zwłaszcza, jeśli w przyszłości chciałabym ubiegać się o posadę na oddziale szpitalnym. Zaczynam już w sierpniu.
Dodatkowo - schudłam. Ważę teraz równo 134 kg. Wciąż dużo, ale jednak już dziesięć kilo mniej, niż na początku. I zapisałam się na siłownię. Poznałam nowych znajomych. Odświeżyłam parę starych znajomości, choć to wyszło akurat przypadkiem. Z pewnymi rzeczami związanymi ze studiami - radzę sobie coraz lepiej. Parę razy usłyszałam pochlebne opinie na swój temat. I czuję, po prostu czuję w kościach, że nadchodzi on.
Przełom.
Cargulena
11 sierpnia 2022, 23:50Żyj dla siebie, nie dla ojca, nie dla mamy. Nie daj się obciążyć tym co na Ciebie zrzucali. Otrząśnij się i żyj. Nie spodziewaj się po ojcu zbyt wiele. On marnuje swoje życie, Ty masz czystą kartę. Możesz wszystko. Może nie od razu, ale małymi krokami, dzień po dniu, pomimo porażek. Tylko uwierz w siebie, mimo że oni nie wierzyli, mimo że Ty uwierzyłaś im.
NowaNowakowa
8 sierpnia 2022, 12:29Ja od swojej rodziny odcięłam się dawno temu, jestem dzięki temu spokojniejsza, zajmuję się swoim życiem. Czy popełniam błędy na pewno ale sama się na nich uczę. Z perspektywy czasu wiem że dobrze zrobiłam.
Kurumi
26 lipca 2022, 17:56Gratuluję!!!
joasiak
26 lipca 2022, 13:18Piękny wpis, choć smutny, przerażający.... ale tak pięknie się kończy :-) Ten przełom to Twoja ciężka praca... ale też droga do uwolnienia się od demonów przeszłości. Siłownia, studia, praca... właśnie kreujesz swoje nowe dobre życie ;-)) Trzymam kciuki z całego serca! I najważniejsze: ludzie zrobią nam tylko tyle krzywdy na ile im pozwolimy. Bądź silna :-)
Dylematy_z_Szafy
26 lipca 2022, 00:42Bardzo przykra historia dziecka, niewinnego dziecka, które szukało docenienia, poczucia ważności wśród najbliższych osób... Czasem to tak już jest, że najbliżsi nie potrafią docenić, otoczyć opieką, zrozumiem i wciąż tylko widzą tylko to, co złe... A na resztę nie zwrócą nawet uwagi. Pamiętaj jednak, że to tylko ich spojrzenie na Ciebie i nie musisz tak się czuć 😊 spójrz na siebie z innej strony i teraz odkrywaj samą siebie 😊 zrobilas coś dla siebie, aby się uwolnić z tej toksycznej relacji i tego Ci z całego serca gratuluję ❤️ przeszłaś tak wiele, ale te doświadczenia mogą sprawić, że staniesz się z czasem silniejsza i możesz to wykorzystać w dobrą stronę 😊 ja sobie zawsze mówiłam, że nie chce i nie będę taka jak moi rodzice. Też im wiele rzeczy nie pasowało, właściwie to do dziś zawsze jest coś, do czego można się przyczepić, ale nauczyłam się żyć po swojemu, a nie tak, jak ktoś tego chcę 😊 trzymam za Ciebie kciuki, a co do pracy, to zobaczysz jak to będzie. Może to Twoje powołanie? Dowiesz się z czasem, a może trzeba będzie zmienić? Ale przecież umowa nie jest na zawsze, w każdym momencie możesz poszukać czegoś innego 😊 powodzenia 😊
YunShi
25 lipca 2022, 23:20Ja zrozumiałam już dawno temu, że czasem nie da się utrzymywać jakiś relacji i co zrobić... Na szczęście chyba z 10 lat temu, a jesteśmy w podobnym wieku. Obecnie czasem dzwonię do mamy, do ojca nie dzwonię od dawna, a nie widzieliśmy się pare lat. Za czasów gimnazjalnych często było mi przykro, że rodzice moich koleżanek są bardziej zaangażowani w cokolwiek, ale teraz już dawno to odpuściłam. Powodzenia, mam nadzieję, że już się wyprowadziłaś :)
krolowamargot
25 lipca 2022, 13:56Od dawna jesteś już dorosła i Twoje życie należy do Ciebie.Nie warto chyba wracać do przeszłości, choć pewnie masz sporo do przepracowania. odcięcie się od toksycznych kontaktów to najlepsze, co możesz dla siebie zrobić. Powodzenia
Blue_Fairy
25 lipca 2022, 14:33Problem jest taki, że nigdy nie byłam traktowana jak dorosła, zwłaszcza rodzice nigdy tak o mnie nie myśleli. Ojciec nadal uważa, że nie mam prawa do swojego zdania i traktuje mnie jak smakule, której się tylko wydaje, że umie w życie. Mimo 31 lat w jego oczach jestem 20 lat młodsza...:(
Blue_Fairy
25 lipca 2022, 14:42I to też wpłynęło na to, jak przynajmniej podświadomie o sobie myślę. Może i mam już 31 lat, ale tak się nie czuję.
Berchen
25 lipca 2022, 19:33a ja ci powiem ze moze jest odwrotnie - gdybys byla po szkole samodzielna i sobie swietnie radzila to moze nikomu nie przyszloby do glowy sie czepiac. Przypuszczam ze jakis poczatek te komentarze musialy miec. Mam chora corke , ktorej tez sie wydaje ze wszyscy na nia napadaja - a to niestety tylko jej chore urojenia. Przestan tkwic w przeszlosci, zacznij ta prace, usamodzielnij sie i zobaczysz sama czy wszystko pojdzie gladko- czy bedzie ci lepiej. Zycze ci sukcesu.
Blue_Fairy
25 lipca 2022, 19:58Berchen - niby życzysz mi dobrze, a nieustannie porównujesz mnie do swojej chorej córki i zarzucasz urojenia. Czas pogodzić się z myślą, że istnieją też po prostu toksyczni rodzice.
Berchen
25 lipca 2022, 20:57Zycze ci bys sie usamodzielnila i przestala zyc przeszloscia. Porownuje bo niestety tym ciaglym narzekaniem przypominasz mi ja. Skoro jestes zdrowa to nie widze problemu zebys wystartowala w swoje zycie bez ciaglego wracania do przeszlosci.
tajusia20
25 lipca 2022, 12:55Bardzo mi przykro. Niestety tutaj jeśli chodzi o ojca to nic się nie zmieni, to są tzw. "toksyczni rodzice" nic tylko zwiewać jak najdalej! Moim są podobni więc wiem jak się czujesz, wieczne pretensje, ciągle wszystko źle co bym nie zrobiła. Brak wsparcia, miłego słowa, czegokolwiek. Tutaj już chyba nic nie da się zrobić, szkoda nerw i zdrowa, trzeba zająć się sobą i być dla siebie wsparciem 😉 życzę powodzenia i gratuluje odwagi za otworzenie oczu 😉 powodzenia 👍
Blue_Fairy
25 lipca 2022, 13:04Dziękuję za zrozumienie. Przykre, że też musiałaś przez coś podobnego przechodzić... Ale niestety nie każdemu jest dane mieć zwyczajną rodzinę.
Superfitmumma
25 lipca 2022, 12:18Swietnie kochana! Walcz o Siebie, bo jak nie Ty to kto? (zawsze tak sobie wmawiam jak potrzebuje troche wiary) Malymi krokami do przodu. Dumna jestem z Ciebie bo wiem z wlasnego doswiadczenia jakie to trudne. Pozdrawiam, buziaki
Blue_Fairy
25 lipca 2022, 13:06O to to... Moja znajoma z liceum, na którą ostatnimi czasy wpadłam, a którą zawsze uważałam za niesamowicie zaradną, ostatnio mi powiedziała, gdy spytałam ją jak udało jej się ogarnąć życie (a miała sporo niełatwych przyjść, m.in też rodzinnych): "Jak to jak to wszystko ogarniam? Ogarniam, bo wiem, że muszę"
Superfitmumma
25 lipca 2022, 13:25Powiem Ci to z mojego punktu widzenia nie wiem czy inni sie z tym zgodza. Ja mialam totalny zawrot w zyciu przes ostatni rok. Plany byly takie ze pracuje 20 godzin tygodniowo, studiuje zdalnie, mam czas na wszystko, i za rok szukamy mieszkania zeby kupic na wlasnosc. Wyszlo tak ze w Pazdzierniku zaczelam prace na 40 godzin przez ktora musialam tez znalesc opiekunke do malej, studia na pelen etat, i wtym samym tygodniu co zaczelam studia i prace przeprowadzalismy sie do nowego mieszkania, i maz zaczal pracowac 6 wieczorow do nocy tygodniowo bo tak wyszlo. Z zewnatrz bylam ogarnieta, mialam wszystko zalatwione, dawalam sobie rade. W srodku, calkiem odwrotnie, przez pierwsze pare miesiecy mialam staly krzyk (doslownie jakbym sie caly czas darla ale w glowie), wydawalo mi sie ze nic nie umiem, nic mi nie wychodzi, wszystko zle robie. Z zewnatrz tylko slyszalam "jak ty sobie radzisz?" jakos musze bo oprucz pytania oferty pomocy nie bylo nigdzie. Dopiero teraz zaczynam odpoczywac troche, maz musial zmniejszyc godziny bo juz nie wyrabiamy sami. Corki maja 5 i 1,5 at. Starsza idzie do 2 klasy podstawowki, mloda ma jescze 1,5 roku u opiekunki przed soba. Sorki rozpislaam sie, ale moj punkt to fakt ze nawet jak z zewnatrz czlowiek wyglada na ogarnietego wcale nie znaczy ze tak sie ze wszystkim czuje. Kazdy z nas musi znalesc to co lubi robic, jak nie sprobujesz to skad wiesz ze to nie dla ciebie?
PACZEK100
25 lipca 2022, 10:39Współczuję sytuacji w domu. Ale dobrze że idziesz do przodu!
Blue_Fairy
25 lipca 2022, 13:08Tak, najważniejsze to do przodu. Najgorsze co można zrobić, to stac w miejscu lub wręcz się cofac.
CuraDomaticus
24 lipca 2022, 23:49tchnęło pozytywem ☺️ i jeszcze życie towarzyskie, świetnie 👍
Blue_Fairy
25 lipca 2022, 10:24Taaak... Wreszcie jakaś iskierka dobra w tym bagnie 🙃
AgniAgniii
24 lipca 2022, 23:32Mi też brakuje ojca.Który żyje😕
Blue_Fairy
25 lipca 2022, 10:23Najgorzej :(
Babok.Kukurydz!anka
24 lipca 2022, 21:45Z domowego dramatu poszłaś w dps. To się nie skończy dobrze. Mówię to szczerze. Moja mama miała całe życie pod górkę. Poszła na pielęgniarkę. ZAWÓD DO SUPY,.. Nie szanowany. Nie doceniany. Każdy po pielęgniarce jeździ jak na psie. Lekarze. Rodziny pacjentów. Inne pielęgniarki. Teraz pracuje w dps. Bo pielęgniarka to za mało upokarzający zawód. Coś strasznego. To jak wyjąć z burdelu by pracować na autostradzie. Zrób coś wreszcie że sobą żeby odciąć się od negatywnych historii a nie powtarzać utarte schematy. Zniszczysz się. Może Ci rodzina wmówiła że nic nie potrafisz, ale żeby pokazać że jest inaczej to musisz najpierw zmienić otoczenie. A dps to dokładnie to samo otoczenie. I w dodatku za wszawe pieniądze. Bez porządnych pieniędzy zawsze będziesz czuła się mało warta. Bo ciężko o samoocenę jak zawsze na wszystko brakuje.
Blue_Fairy
24 lipca 2022, 21:55Ile pozytywnej energii.
Babok.Kukurydz!anka
24 lipca 2022, 22:13Po prostu moja mama zniszczyła sobie życie i potem te emocje przelewała przez kupę lat na mnie. Ja się wyrwałam ale każde spotkanie z nią to właśnie powrót do tych schematów i tych emocji. I tutaj widzę to samo. Chodzi mi o to abyś ratowała siebie.
Blue_Fairy
24 lipca 2022, 22:34Więc proszę bardzo, projektuj na mnie swoje doświadczenia z dzieciństwa i znajdź mi idealną, swoim zdaniem, pracę. Ja się na ten dps cieszę, to po pierwsze. Po drugie - nawet gdyby to była dla mnie najgorsza praca pod słońcem, to i tak nie mam wyboru, bo inni potencjalni pracodawcy się nie odezwali. Więc jak twoim zdaniem miałabym "ratować siebie?" Uciekając pod most, w kartony? Bez pracy, bez stabilnego źródła dochodu?
Babok.Kukurydz!anka
25 lipca 2022, 09:27Każdy decyduje za siebie - mi pomogła emigracja. Polski rynek pracy to patologia i widziałam za dużo, aby wracać kiedykolwiek do polski. Jesteś młoda, dzieci pewnie nie masz. Świat jest duży. Nie reaguj postawą obronną od razu, tyko przemyśl, czy na pewno jesteś szczęśliwa tam gdzie jesteś i robiąc co robisz. Bo trochę inny obraz przedstawiasz. Moim celem nie jest zmuszenie cię do czegokolwiek, ale poszerzenie spojrzenia na sytuację, możliwe, że nie widzisz czegoś, bo stoisz za blisko. Z perspektywy maluje się być może inny obraz.
Babok.Kukurydz!anka
26 lipca 2022, 08:31Nigdzie nie napisałam, że moja mama jest chamska pielęgniarką.
Berchen
24 lipca 2022, 20:43samodzielnosc , praca, wlasne dochody - to wolnosc, powodzenia.
Blue_Fairy
24 lipca 2022, 20:50Wolność - dobrze powiedziane.
ASIOREK71
24 lipca 2022, 20:28Super!!!Teraz będzie już ku lepszemu...
Blue_Fairy
24 lipca 2022, 20:57Oby... Boję się, że wydarzy się coś, może coś z dziadkiem, przez co w razie wyprowadzki wyjdę na samoluba :( Do tej pory to ja go w większości ogarniałam, na ile mogłam. Gdyby, nie daj boże, wziął i zachorował albo miał jakiś wypadek... Wyjdę na skończonego tchórza i samoluba, który ucieka.
bali12
24 lipca 2022, 20:26Trzymam kciuki za Ciebie
Blue_Fairy
24 lipca 2022, 20:57Dziękuję <3