Przede mną pierwszy poważniejszy dietetyczny egzamin - w weekend idę do pracy na dwa razy po dwanaście godzin. Wszystkie posiłki muszę zabrać ze sobą. I niczego innego. Najgorzej będzie z piciem wody - w pracy zawsze o tym zapominam, a szybkie nadrabianie sensu nie ma.
To wcale nie jest tak, że siedzenie w pracy załatwia pokusy, bo jest się od nich odciętym. Nie, nie, nie. Przeciwnie, to właśnie przy takich okazjach , do niedawna, zdarzało mi się zamawiać obiad czy kolację z KFC albo Da Grasso. A pupa rosła.
Na wszelki wypadek zrobiłam wszystkie niezbędne zakupy. Część posiłków chyba przygotuję już dziś, A ponieważ w pracy mam tylko mikrofalę, której nie używam ze względów ideologicznych, będę jeść na zimno. A co tam! Najwyżej. Nastawiam się na rozcieńczony sok warzywny i gumę do żucia, jakby mnie brały jakieś niedobre chętki.
Ciekawe, jak mi się uda to przetrwać?
angelisia69
6 czerwca 2014, 14:09Przygotuj zapasy i nie popadaj w obled ;-) gumy dobra sprawa na podjadanie.A czemu kuchenka odpada??
BeeS61
7 czerwca 2014, 14:05Mam wrażenie, że jedzenie z mikrofali nie smakuje tak, jak powinno. Poza tym korzysta z niej kilka osób, a nie sądzę, żeby wszystkie się poczuwały do utrzymywanie jej w należytej czystości.