W kraju kod żółty na oblodzenia i śnieg z możliwością gradu. W przeciwieństwie do Polski, w Holandii grad pada zimą. Pamiętam jak widziałam we wiadomościach (choć raczej wolałam panoramę i teleekspress), jak rolnikom grad niszczył plony. Zdziwiło mnie więc, gdy w pierwszym roku pobytu w Holandii, burza i grad pojawiły się w listopadzie. Mieszkałam wtedy na campingu i kulki lodu bębniły niesamowicie głośno w dach wakacyjnego bungalow.
Pogoda jest gradowa, więc zostałam w domu i pobiegałam na bieżni.
Zjedzone 1900kcal
Utrzymałam post przerywany do pierwszej przerwy. Bez żadnego problemu. W pracy standardowo jogurt plus zaczęłam w końcu zjadać piernik z paczki świątecznej. Holendrzy jedzą taki piernik z metra jako ciastko śniadaniowe. Smarują go dżemem i jedzą do kawy o 9.30. Mieliśmy takie chyba 400g pierniki w pakiecie na boże narodzenie. Zatrzymałam je sobie, a rzeczy dla nas nie jadalne oddałam koleżance. Pokroiłam piernik na 5 równych części i codziennie zabieram taki plaster do pracy, by zjeść na przerwie. Na lunch jem obiadek domowy. Kurczak, marchewka i ziemniaki z koperkiem.
Po pracy zaś jem dalej uszka, które mąż kupił na promocji w Lidlu. Zjadłam już te serowe i teraz jem takie malutkie, z prosciutto.
Mąż kupił też łapkę na kłaczki do prania. Nigdy nie próbowaliśmy tego używać, bo nie mamy problemu z sierścią w domu. Kicia ma swoje wyznaczone miejsca do leżenia i poza kocykiem, który się kładzie na kolana, kicia nie pcha się do nas, żebyśmy mieli ubrania w sierści. Czasem się jakiś zaplątany włosek znajdzie, ale ogólnie sprzątamy na bieżąco i się nie gromadzi. Jak się uda już na etapie pralki wyeliminować jakąś sierść to też przysłuży się domowi.
Mąż kupił pudło do poukładania rzeczy. Powkładałam albumy, książkę do biologii, teczki z hipoteką i inne papierzyska do których raczej nie będziemy wracać, ale warto je mieć.
Nie zajęłam całego pudla, ale po rozmiarze widzę, że chyba da się wyeliminować kartony. Jeśli pudel będzie więcej. Zostaną tylko kartony od urządzeń, które jeszcze są na gwarancji. Trzymam zawsze oryginalne opakowania, n wypadek gdyby trzeba było odesłać urządzenie do naprawy. Po kilku latach robię przekop przez pudla i wyrzucam. Szczególnie przydatna była mania na zbieranie kartonów, kiedy się często przeprowadzałam. Do dziś mam łyżwy w kartonach w których je kupiliśmy, bo tak też łatwiej się przechowuje. Żałuję że od rolek nie mamy kartonów, ale chyba podczas transportu do Holandii była potrzebna kompresja miejsca w samochodzie.
A wracając do Holandii. Dziś będę kontynuować wątek z poprzedniego dnia.
Przyjechaliśmy w 2015 roku. Za pożyczone pieniądze, bo swoich nie mieliśmy. Szukam domu, w którym możemy zamieszkać jeszcze będąc w Polsce. Praca przez agencje pracy nie wchodziła w grę, bo oferowane warunki nie zapowiadały stabilizacji finansowej. Biura nie wiedziały, do jakiej pracy cię wyślą ani kiedy. Nie gwarantowały godzin i mówię to dziś jako przestrogę, nie wiążcie się z biurem które nie daje gwarancji godzin, czyli kontraktu na fase B. Fase A to jak umowa zlecenie. Zachorujesz i wypłata przychodzi tylko za dni, kiedy było się w pracy. A choroby nie da się przewidzieć, bo możesz pracować w chłodni, na polu ścinać kapustę, czy w mroźni.
Wyjechaliśmy do znanej mężowi firmy, część ludzi tam pracujących mimo 6 lat przerwy, nadal go pamiętała. Ja miałam okazję pracować z dwójką znajomych męża z tamtego okresu. Z obojgiem przyjaźnie się do dziś.
Wspomniałam o agencji, bo szukałam domu na wynajem. Wiele osób, które wyjeżdża, zamieszkuje w domach agencji. A to jak akademik tylko z dorosłymi ludźmi i dorosłymi problemami. I tu można przebierać. Czasem znajdzie się ktoś normalny, ale najczęściej są to ludzie pokaleczenie przez życie. Albo obudowa i w skorupę i nie dający się poznać inaczej niż słowami „koło chu*a mi to wisi” albo zachowujący się agresywnie. Wielu topi niepowodzenia życiowe w alkoholu i trawce. Kto twierdzi, że trawka to fajna rzecz to jeszcze nie widział takich userow, jak polacy w Holandii. Naprawdę skala wyniszczenia jest ogromna. Polacy sprawdzają się jako biznesmeni w nl. Handlują amfetamina, przemycanymi papierosami, kradzionymi rowerami. Każdy kto tu mieszka zna lokalizację dziupli rowerowej. Albo kto że znajomych „wozi białe”.
Inna sprawa na domkach agencji, która ja widziałam na własne oczy to tak zwana zasada „powyżej 1000km to nie zdrada”. Dosłownie tak to działa, jak brzmi. Mieszkałam na praktykach z taką Iwoną. Miała wtedy 9 letniego syna w Polsce, którego wychowywała jej mama, a jej mąż pracował w Niemczech. Do Iwony na spotkania wieczorami przychodził taki pan. Ślązak. Bardzo miły kurdupel z wąsem. W Polsce miał zone i dzieci. Współlokatorka z mojego pokoju miała w Polsce chłopaka. Z Izą studiowaliśmy razem, a jej Grzesia znaliśmy całą paczka, bo razem chodziliśmy na piwo. Jednak będąc w Holandii, Grzesio dla Izy stracił znaczenie. Iza woziła się raz srebrnym bmw Ormianina Sarkiza, który miał żonę i 2 dzieci, a raz granatowym bmw Dietmara, który miał syna w jej wieku i czeka na niego żona w Polsce. I takich przykładów znam jeszcze kilka. Wychodziłam z pokoju jak się miziali, bo to było bardzo sprzeczne z moim światopoglądem i zachowaniami, które byłam w stanie znieść.
Więc jak ktoś myśli że Holandia to prostytutki i marihuana, to mogę powiedzieć, że i owszem, ale przede wszystkim ja je widziałam wśród Polaków. A przynajmniej Holender żaden mi się jeszcze nie przyznał, że był na czerwonej. Polacy lubią zaś się pochwalić.
Wracając do mnie… Dom znalazłam na marktplaats. Wśród ogłoszeń mówiących „żadnych Polaków, Bułgarów, Rumunów”, było ogłoszenie na wynajem domku letniskowego na campingu. Właściciel od razu zaznaczył, że nie będzie to pobyt legalny, bo nie wolno mu nas zameldować. I tu też uwaga do Polaków wynajmujących pokoje – jeśli nie masz meldunku, a jesteś w nl dłużej niż 4 miesiące – łamiesz prawo. Płacenie komuś za zameldowanie także jest nielegalne.
Wynajęliśmy dom. Jeszcze z Polski wysłaliśmy kaucję i pojechaliśmy do Holandii. Wouter, właściciel, okazał się kochającym rocka, festiwale i jeżdżenie motocyklem przez USA, facetem. Był zabawny, bardzo pomocny i świetnie się nam u niego mieszkało. Jeszcze w Polsce czytałam artykuły o zmianie prawa pracy w Holandii, które nakazywało firmom dawać umowy na stałe pracownikom po 2 latach pracy oraz że w gminie, w której mamy zamieszkać mają być kontrolę legalności pobytu mieszkańców na terenach rekreacyjnych.
Mieliśmy takiego pecha, że kontrola nas odwiedziła już w lipcu. Po 2 miesiącach w Holandii. Od tamtej pory szukaliśmy nowego lokum, a właściciel dostawał listy z prośbą i wyeksmitowanie nas. Wciąż zbieraliśmy wtedy pieniądze, by oddać mojemu bratu. Bez tej pożyczki nie wyjechalibyśmy. Sam domek jednorazowo wyniósł nas ponad 1.5k euro. Trzeba było dokupić wyposażenie, którego nie spakowaliśmy do samochodu teściów, którzy nas do nl przywieźli. Suszarki na pranie, miotły, odkurzacz, środki czystości… Zabrałam że sobą swoją studencką zastawę, ubrania na lato i jesień, ręczniki, pościele…
W pierwszych dniach kupiliśmy rowery, by do pracy mieć czym jeździć. Były to stare i trochę pokiereszowane jednoślady z kilkoma przerzutkami. W moim rowerze działały 2 przerzutki. Po dwóch miesiącach, jak przyszła już pełna wypłata, kupiłam sobie batavusa z 7 przerzutkami. Zakochałam się w tym rowerze. Zaczęłam jeździć po okolicy w oparciu o sieć węzłów rowerowych. Zwiedzaliśmy z mężem niemal co weekend okolicę, rozglądając się gdzie są jakieś ciekawe miejsca, sklepy, plaże… Sporo wtedy zjechaliśmy. Bardzo mi się ten okres w moim życiu podobał.
W październiku wypadła 2 rocznica ślubu. Wciąż musieliśmy doposażać dom w garnki, narzędzia, uzupełniać garderobę.. Nie mieliśmy pieniędzy, bo trzeba było budować bufor finansowy i spłacić brata. W międzyczasie pojawiła się prośbą o pożyczenie pieniędzy komuś z rodziny w Polsce. Może to nie było w porządku, ale nie mogliśmy sobie pozwolić, aby wysłać te pieniądze. Rocznicę ślubu spędziliśmy na wyspie Texel . Spakowaliśmy rowery do pociągu i pojechaliśmy do Den Helder, a stamtąd promem na Texel. Cały dzień jeździmy rowerem, a w czasie wojaży odwiedziliśmy Ecomare, muzeum morza i sierociniec dla fok. Była tam taka ślepa stara foka, która się bardzo interesowała turystami. Były też maluchy, które pracownicy Ecomare karmili, leczyli i wypuszczali na wolność. To była najbiedniejsza rocznica ślubu, ale wspominam ja z dużym ciepełkiem na serduszku. Pogoda dopisała, rowery były sprawne, dobrze się razem bawiliśmy.
W listopadzie przyszła kontrola z gminy. Spotkaliśmy się że strażakami, którzy sprawdzi czujki dymu. Pani z gminy wypytywała nas o nasze zatrudnienie i czy na pewno dostajemy na konto taka kwotę, która widniała na salarisach (przez Polaków nazywanych solarisami). Był tłumacz języka polskiego, w razie gdyby ktoś nie rozumiał po angielsku. Wypełniliśmy dokumenty do meldunku w domku, w którym mieszkaliśmy. Poznaliśmy naszego dzielnicowego i poinformowano nas, że w Holandii nie dzwoni się na 112 w innej sprawie, niż kiedy ktoś umiera. Od stłuczek, włamań i kradzieży lub sporów jest dzielnicowy. Każdy ma swojego i to jego o pomoc należy prosić.
Poczuliśmy się pewnie z tym meldunkiem, więc spłaciliśmy mojego brata. Było to ostatnie zobowiązanie finansowe, jakie mieliśmy aż do listopada 2019 kiedy podpisaliśmy umowę przejęcia nieruchomości.
Tydzień później dostaliśmy kolejny list, że mamy opuścić domek.
Reszta historii pojawi się później.
asik77
20 stycznia 2023, 21:19Zgadzam sie z Toba w 100 % taka jest wlasnie Holandia...Pamietam moje początki tutaj..na szczescievtrafilam ba Tempo -Team i nigdy nie bylo problemu .Ty miałaś obok swojego męża -ja bylam tutaj sama...Przyznaje ,ze trzeba tu być twardym...i rozsądnym..bo latwo jest wpaść w zle towarzystwo itd...Niestety teraz młodzież która tu wyjeżdża mysli ze zarobi milony nie robiac nic tylko dragi,sex itd....Pozdrawiam....Jak bedziesz w okolicach Hagi to chętnie spotkam się na małą kawkę..
Babok.Kukurydz!anka
20 stycznia 2023, 23:51Dziękuję za zaproszenie. Na razie w planach mam Amsterdam w lutym I Utrecht w czerwcu. Ale będę pamiętać. Mialam do czynienia z tempo team jak chciałam pracę zmienić. Różnica między nimi, a biurami które tu znam, to to że to jest biuro holenderskie prowadzone przez Holendrów i dla Holendrów. W takim agripool trzymają cie na umowie zlecenie 18 miesięcy, a tempo team to agencja pracy tymczasowej, jesteś u nich kilka miesięcy i potem firma zatrudnia cie bezpośrednio jak się nadajesz. Tak powinno być w polskich biurach, ale wtedy by się biznes nie kręcił.
Serenely
20 stycznia 2023, 13:06Bardzo ciekawie piszesz! Wartko! Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy :-)
Berchen
20 stycznia 2023, 06:37ja na samym poczatku pobytu mialam wizyte urzedu ds obcokrajowcow bo agencja przez ktora przyjechalam okazala sie trefna i musialam sie na szybko rejestrowac jako samodzielna firma, jesli chcialam zostac. Po zarejestrowaniu dzialalnosci- w urzedzie smiali sie ze jestem jedyna ktora cos takiego rejestruje urzad finansowy probowal mi udowodnic ze moja dzialalnosc to fikcja, bylo troche przejsc, nie wspominam tego czasu dobrze, juz za mna i dobrze.
Babok.Kukurydz!anka
20 stycznia 2023, 07:25Jaki kraj I jaka działalność prowadziłaś? Bardzo interesujące jest to, co napisałaś.
Berchen
20 stycznia 2023, 12:02De, "Haushaltsnahe Dienstleistng"- czyli opieka, prowadzenie gospodarstwa domowego, sprzatanie- uslugi zwiazane z prowadzeniem domu.
Mirin
20 stycznia 2023, 06:22Ciekawie piszesz. Dobrze się Ciebie czyta. Dobrego dnia!
Babok.Kukurydz!anka
20 stycznia 2023, 07:25Dziękuję.