Sobota - dzień ważenia. Nie mówię, że zaczynam od nowa, ale mimo wpadek i porażek notuję dalej moją wagę i pomału idę do celu. Bardzo pomału, bo zaczynałam z wagą 74,1 kg pod koniec zeszłego roku.
Na dietę Vitalii patrzę bardzo z przymrużeniem oka. Jest po prostu słaba. Owszem, ja bym na niej schudła, bo generalnie jedząc 1600 kcal bym schudła. Jednak nie z tym, co ja bym musiała na niej jeść. Prędzej bym się chyba w kanale tutaj utopiła niż przeżyła na tej diecie zachowując zdrowe zmysły. Jem więc po swojemu.
Rano zjadłam własny chleb, który piekę w maszynie. Pszenny, dość kaloryczny, bo na mleku i maśle z łyżką cukru. Ale jest tak smaczny, że żaden holenderski chleb mu nie dorównuje smakiem i gęstością.
Na drugie pomerdałam trochę łyżeczką w skyrze. Cały bak ma jakieś 360 kcal, więc jakbym go wciągnęła na raz - nie byłoby źle. Zjadłam około połowy lub jeszcze mniej.
Później poszłam biegać. Obiecałam sobie biec spokojnie, ale oczywiście nogi same poniosły. Tylko problem dla mnie jest taki, że nogi niosą, ale nie daję rady dość oddychać, aby ten wysiłek dotlenić. Więc szybko się zaczynam dusić i brakuje i powietrza. Co zwolniłam to łapałam się na tym, że znó biegłam na granicy sił. Praktycznie cały czas miałam tętno progowe. Nie to sobie obiecałam, więc byłam trochę zła na siebie.
Gdy już szłam do wsi to jechały akurat jakieś samochody jakby na zjazd. Między innymi drewniany ford T z początku XX wieku. Taki widok nie jest rzadkością w Holandii. Co weekend takie zabytki wyjeżdżają na drogi. Ale, żeby ich 20 pod rząd jechało razem, w jednym kierunku? Miałam farta, że to widziałam.
W domu czekał mąż z chińskim kubkiem. Tak nazywamy to danie inspirowane fast foodem z sieci Chińska Patelnia. Zakochałam się w smażonym makaronie i taki lubię właśnie w domu. Wszystko home made.
Wieczorem wpadł kolega na planszówki i rywalizację na konsoli, więc najpierw usiedliśmy do kawki i mąż podał ręcznie robione apelflapy. Mogę tylko zgadywać, ile to kalorii.
Zaś do zajadania stresu wynikającego z rywalizacji, mieliśmy orzeszki borrel noten i miśki prażynki. Ja do tego jeszcze wypiłam butelkę wina.
Podłączyliśmy konsolę do rzutnika, aby lepiej się grało. No i szczerze - NIE MAM W DOMU TELEWIZORA.
W sobotniej gazecie lokalnej znalazłam informację, że istnieje firma w okolicy, która robi oranżadę z tulipanów. Piłam już piwo i wódkę z tulipanów - oba ohydne - ale oranżada to niezła ciekawostka. Cena jest dość wysoka bo chyba 14 euro za butelkę, ale może kiedyś....? Kto wie.
Więcej pod linkiem: https://rozebunker.nl/product/...