Rany, ile się zmieniło od tych ostatnich wpisów... Aż nie wiadomo, od czego zacząć...
Wypracowaną wagę około 60 kg utrzymywałam cały czas. Nie musiałam już pilnować jakiegoś mega zdrowego żywienia, dużo aktywności fizycznej w mojej pracy zrobiło swoje.
W sierpniu zeszłego roku zaszłam w ciążę. Najpierw niedoczynność tarczycy, a później potworne obrzęki i coraz mniej ruchu (nie mieściłam się w buty nawet trzy rozmiary większe...) dały masakryczny efekt. Łącznie przybrałam 26 kilo. Wszyscy mówili mi: "To tylko woda, szybko zleci". Nie zleciała. Po porodzie zeszło mi tylko 8 kg i przez 6 tygodni połogu ani grama więcej. Po ośmiu tygodniach, gdy doszłam już trochę do sił, zaczęłam pilnować diety i ćwiczyć. Pierwsze próby zrobienia choćby trzech brzuszków to była tragedia. Czułam, że miałam siano zamiast mięśni. Nogi takie zastane, że krążenia bioder wywoływały zakwasy... No masakra. Na początku szło bardzo opornie, bo za pilnowanie diety zabrałam się od dupy strony. Efekty zaczęły być widoczne, gdy pokochałam jaglankę i białeczko. Pewnie szłoby to nieco szybciej i bardziej spektakularnie, gdybym wyeliminowała zupełnie słodycze, ale w moim przypadku to nie do zrobienia. Uważam, że życie jest zbyt krótkie, żeby zapomnieć o gorzkiej czekoladzie. ;)
Panicz ma 4,5 miesiąca, a ja prawie 8 kilo mniej. Do wagi sprzed ciąży zostało mi 10 kg i mam zamiar to osiągnąć do końca roku. Żeby podczas Świąt Bożego Narodzenia rodzince oko zbielało. A później utrzymać dobrą falę i wrócić do pracy, wyglądając lepiej niż przed ciążą! Chciałabym dojść do tej wagi 55 kg, żeby mieć też "zapas" na kolejną ciążę, w razie, gdybym znów dużo przybrała, to zawsze start z niższego pułapu będzie lepszy.
Już przy ostatnim odchudzaniu przekonałam się, że mój organizm nie działa na czas i wyznaczanie sobie, że do tego i tego dnia schudnę tyle i tyle można sobie o dupę rozbić, ale jednak jest to jakieś ułatwienie i dodatkowa motywacja. Obiecywałam sobie, że do równej 70-tki dobiję do końca wakacji i w sumie pomyliłam się tylko o 12 dni (a pogoda teraz taka, że trudno się zorientować, że wakacje się skończyły, więc luz ;p). Co najśmieszniejsze chudnę falami. Czasem potrafi być 2-3 tygodnie zastoju, a potem w tydzień leci 1,5 kilo. (W końcu mam wagę w domu, więc mogę się ważyć codziennie - mówcie, co chcecie, ale mnie to pomaga). Także cele - owszem, ale raczej orientacyjne i motywacyjne, bo mój organizm ma w głębokim poważaniu kalendarz.
Niech to miejsce będzie fajnym uwiecznieniem tych moich wysiłków. Bo jestem pewna, że da się. (Aż żałuję, że nie zaczęłam tu pisać od razu po porodzie...)
Zatem niech moc będzie z nami!
Można? Można!
Qruszynka
12 września 2016, 22:51Dobre nastawienie :) Trzymam kciuki ! Uda się !
infatuation
12 września 2016, 21:59Trzymam kciuki:) Na pewno się uda!
mudid
12 września 2016, 21:29Także dużo przytyłam w ciąży i teraz walczę z nadprogramowymi kg :) Mój szkrab w piątek będzie miał 6 miesięcy, a ja 13kg mniej. Do wagi sprzed ciązy zostało mi niewiele, ale podobnie jak Ty chcę być w jeszcze lepszej formie niż przed ciążą ...także ten...witamy w klubie :D aaa...a co do codziennego ważenia, też tak mam, że mnie to motywuje :)