No i pięknie. Na dzień dobry po powrocie tutaj mamy zastój jak byk. Cały tydzień nic nie drgnęło, wręcz momentami waga pokazywała i z pół kilo więcej niż przed tygodniem na oficjalnym ważeniu. Zrobiłam sobie fit-nutellę (z bananów, awokado i kakao - polecam, bo genialne!) i przez dwa dni zjadłam sobie po 2-3 wafle ryżowe z tymże. Ot, cały grzech tego tygodnia. Były dłuuugie spacery, była tabata, był latino aerobik i trening brzucha. Był gotowany kalafior na drugie śniadanie i sałatka na kolację. I nic. Dupa.
Już ze dwa razy mi się takie zastoje zdarzały przez wakacje. Wkurzające bardzo, ale minie. Musi minąć. Nie ma bata.
Byliśmy dziś na rodzinnym festynie. Młodego miałam w chuście z przodu, a że było zimno otulał nas mój ulubiony jeszcze z czasów ciąży sweter. Wyglądałam jak w ciąży, tylko od góry główka wystawała. ;p A tak serio, to chusta ratuje jakiekolwiek poczucie mojej wartości w tym temacie po porodzie. Dzieć z przodu - brzucha w ogóle nie widać. Dzieć na plecach - węzeł też sporo zasłania, a tak w ogóle to nikt nie patrzy na mój brzuch, bo przecież "JezusMariaPaniTamMaDziecko!". ;p ;D
Będzie dobrze.
Cande
18 września 2016, 20:50Na zastoj wagi najlepszy jest cheat day - nie dosc ze przyjemne to i pozyteczne :D