Mąż dalej bez roweru, a ja staram się codziennie choć trochę popołudniu pokręcić z synem.
Po wczorajszych 9km na trasie 'gora-dół' po niespodziewanej górze, która wyrosła przed nami chyba na złość, taszcząc na moich otłuszczonych nogach łącznie jakieś 100kg, myślałam że dziś nie wsiądę na alurumaka. Ale siadłam. I zabrałam "bagaż". I zrobiliśmy 10km. 40 minutowa krajobrazowa przejażdżka.
Widzieliśmy konie, krowy, bociany, kuropatwy?/bażanty?, lisa i dwie leśne kury. No uciekły przed nami do lasu (?). Było warto.
A wracając, 1.5 km od domu spadła na nas chmura.
Nie zmokłam na rowerze chyba od 10 lat.