No niestety zawieja w pracy polegała na tym ,że szkolenie zamiast do 15:00 trwało do 17:00 - jakaś totalna ,międzynarodowa masakra. Zanim rowiozłam dziwczyny ,przedarłam się przez zaspy to w domu byłam na 18:00. A mąż mnie przywitał mniej więcej stwierdzeniem "i co teraz mi jeszcze powiesz ,że na siłownię idziesz". Nie chodziło oczywiście o to ,że się eksploatuję tylko że mnie cały dzień nie widział itp. No i uległam ,w końcu ja też potrzebuje chociaż te pare godzin w ciągu doby z nim poprzebywać. Zasadniczo na codzień tak sobie plan układam żebym już po 17:00 była po wszelkich aktywnościach i się realizuję jako żona roku :))) Zatem zawiodłam ,ale zrobiłam 10ty dzień squat challange - już jestem na 105 przysiadach. Posiedzieliśmy ,potem poczytaliśmy , kąpiel i łóżeczko. Taki dzień tez czasem jest potrzebny. Dziś bez wymówek o 20:30 bieg z truchtaczami. Znowu zapowiada się hardcorowo.
Tak jeszcze kontynuując wątek z poprzedniego wpisu ,że przestałam się już ostatecznie wstydzić tych moich "treningów". Wiadomo ,że jak biegam to dość głośno oddycham ,przy tych mrozach to dwa razy bardziej głośno. Na początku było mi trochę głupio. A teraz - mam to głęboko w d****. Na siłowi to samo ,zresztą jak się tak pójdzie raz drugi i posłucha jak faceci się drą przy tych ciężarach to wstyd cały przechodzi :) Nie wiem skąd mi się to w głowie wzięło ,ale najważniejsze że już zdecydowanie coraz lepiej sobie z tym radzę. Jestem czerwona na twarzy ,mam przyspieszony oddech, jestem spocona i nie pachnę najlepiej ,ale biegam nawet przy kilkunastu stopniowym mrozie - a Ty? To oczywiście nie do was :) Ale taką myśl sobie natychmiast do głowy wkładam jak tylko cień wstydu mi nad głową przeleci podczas biegu. Jakoś nagle od wtorku jestem z siebie bardzo dumna ,i cholernie się lubię za to że jednak wygrywam z tymi słabostkami. I tutaj każda z Was powinna być dumna. Nie ważne czy chodzi o bieganie , czy jak to nazywacie "dywanówki" ,spacer ,basen czy inny fitness - każda aktywność wymaga podjęcia decyzji i przełamania czegoś w sobie...lenia. I nie myślcie ,że ludzie zawodowo oprawiający sport nie mają takich rozterek ,że może cholerka dziś sobie odpuszczę. Trening tej cholernej głowy jest tak samo trudny i ważny jak trening mięśni. Ja troszkę wczoraj poleglam. Ale nie ma co tego rozpamiętywać. Wczoraj było wczoraj ,a dziś jest dzis i to kolejna szansa na to żeby wygrać!!!
Edit: nic dodać nic ująć od Gruszkin!
nucha1
30 stycznia 2014, 10:50jak to poległaś?? a przysiady w takiej ilości to nic??? : ) wielki szacunek za to bieganie w taki ziąb!!! brrrrr.... pozdrowionka
gruszkin
30 stycznia 2014, 10:40Przypomniało mi się jak kumpel mówił, że w chodzeniu po górach uwielbia ten moment kiedy nie słyszy nic tylko bicie swego serca. A mój mężuś wchodząc na Rysy spacerkiem miał taką zadyszkę, że jak ktoś obok przechodził to wstrzymywał oddech i okazywało się, że tamta osoba oddychała jeszcze głośniej...
papuniaa
30 stycznia 2014, 10:34Trening tej cholernej głowy jest tak samo trudny i ważny jak terning mięśni. wydrukuję i powieszę w pracy nad biurkiem, żeby pamietać jak mnie leń pod koniec dnia łapie:)
Zaczarowana08
30 stycznia 2014, 10:22Oddaj mi trochę tego samozaparcia :D
JestemPiekna07
30 stycznia 2014, 10:05baaardzo mi sie podoba Twoje podejscie brawo!!! pomysl, ze z kzdym jednaym krokiem jestes blizsza celu, a nie est nim chyba siedzenie na kanapie i obzeranie sie byle czym?
Skania79
30 stycznia 2014, 10:01Fajterka :) Lubię to :)))
grubelek1978
30 stycznia 2014, 09:58jeśli zaczeła bym biegać to chyba chlapała bym na ludzi- i pocąc się i plując.... wyobraźnia mnie poniosła i zobaczyłam to....
Pokerusia
30 stycznia 2014, 09:18ha,ha uśmiałam się, właśnie tak jak piszesz wrzeszczący, sapiący i stękający faceci na siłowni... mam z nich czasem nie zły ubaw ale w dobrym tego słowa znaczeniu;-) więc moja czerwona,spocona twarz i wiecznie mokre spodenki na tyłku nie robią już na mnie wrażenia;-)
mlle_fitness
30 stycznia 2014, 09:06Tak jest! Głowa to największy problem, człowiek zdecydowanie za dużo myśli w swoim życiu... Ja zawsze miałam/ trochę mam/ kompleks czerwonej twarzy i potu, bo zawsze zawsze jestem czerwona i spocona. Głupie nie? Bo przecież to jest esencja treningu czasem, mam taką urodę, taki organizm i co zrobić?
dorciaw1980
30 stycznia 2014, 08:52Eee, o 18 juz byc w domu, tak nie powiem, zdarza mi sie, ale to swieto wrecz. Dla mnie norma jest 19-20:30 Masakra zaczyna sie po 21:/ Tak czy siak jeden dzien luzu to wrecz niezbedna regeneracja, wiec nie masz sobie czego wyrzucac:)
Meg73
30 stycznia 2014, 08:42Podziwiam i gratuluję samozaparcia. :)
minobreesmi
30 stycznia 2014, 08:40Wiem o czym mówisz mój M też się mnie ostatnio zapytał kiedy znajdę chwilę czasu dla niego aż mi się głupio zrobiło :-)
margolix
30 stycznia 2014, 08:38Masz rację.. głowa jest tu największym orzechem do zgryzienia..