.....
.....bo w ramach prezentu urodzinowego dostalam wyjazd do Walii.....Beacons Brecon.....z planowanych 4 dni juz zrobil sie tydzien....nie wiem co bedzie dalej :P:P.....mam to szczescie, ze moge dowolnie dysponowac czasem....wiec....czemu nie??.....zameldowalam , ze zyje....i tyle tu po mnie ....jak wroce wstawie fotki......moze kogos zachece do wyjazdu w te piekne okolice :))
......milego tygodnia wszystkim :))
burda....
....ochhhh jaka piekna awanturke urzadzilam ostatnio w domu moim....szacun mam do siebie wielki za blazenstwo i okrucienstwo swoje....za umiejetnosc pielegnacji i artykulowania zali wymyslonych....a zaczelo sie pieknie....na plazy z truskawkowym winem pitym z plastikowego kubka i organicznymi rodzynkami wyjadanymi z szeleszczacego opakowania.....potem juz bylo tylko gorzej i gorzej.....ze ja przeciez to nie taka dobra i piekna, ze chora i niedolezna , i ze w ogole nie wiadomo jak dlugo....i ze moze lepiej dla Ceza jak on sobie juz pojdzie z mojego spania i mysli i zycia w ogole....ze po co sie ma meczyc ....i ze ja wiem najlepiej co On czuje i sama czuje, ze on nie czuje albo czuje mniej.....echhhhh...sterta takich bzdet....tylko kobieta potrafi tak sie zapetlic w wyimaginowanych przemysleniach egzystencjonalnych....Cezar nie wytrzymal.....potrzasnal mna jak workiem kartofli....uniosl w powietrze i zakolysal w czasoprzestrzeni ( z nadzieja pewnie, ze mnie sie cos w glowie przestawi ).....ale nadzieja nie trafila niestety na podatny grunt zalagodzenia stosunkow....upadla w sam srodek rozognionego zloscia angelkowego JA.....tydzien, caly dlugi tydzien pielegnowalam palenisko co by goooopia nadzieje wykonczyc.....napracowalam sie przy tym w cholere.....zaniedbalam siebie i wszystko co wokol zeby pokazac kto jest gora.....i pewnie tkwilabym tak jeszcze czas jakis gdyby nie Cezar, ktory widzac nadwatlona moja psyche kolejny raz obsypal palenisko piaskiem co by ogien sie nie rozprzestrzenial, podal reke i szklanke wody....
jak bardzo mozna sie zapetlic....jak dlugo mozna isc w zaparte....???......myslalam, ze znam juz siebie tak dobrze jak odmiane czasownika to be.....i znowu pomylka....znowu od poczatku walkowanie alfabetu przyzwoitosci....zwyklej ludzkiej przyzwoitosci od ktorej sie wszystko zaczyna i na ktorej sie wszystko konczy....
amen
... a slonce wysoko, wysoko swieci pilotom w
oczy....:)
......chcialam pobiec....nie dalam rady :((.....plakac chce mi sie tak bardzo, ze uciekam przed soba....dokadkolwiek....byleby nie myslec.....na szczescie odkrylam, ze moge jezdzic...nie meczy mnie to bardzo.....nadmorska promenada z Sandbanks do Southbourne ma rowne 10 km.....pojechalam wiec dzis tam i z powrotem....w pelnym sloncu...z rozwianymi wlosami ( dopoki jeszcze mam ) i nadzieja, ze bede mogla tak jeszcze wiele razy.....popatrzcie jak tu jest pieknie.....kocham zyc !!!! :))))
.....
....dopadlo mnie to co nieuniknione czasami.....wiedzialam, ze nadchodzi wiec jeszcze w piatek nacieszylam oczy moim ulubionym parkiem....nie wiem kiedy znowu tam bede,ale napstrykalam mnostwo zdjec,,,,z uwagi na to co wokol mnie i ze mna teraz, bede sie rzadziej odzywala....ale obiecuje nie poddac sie bez walki!!! :))))))
....jeszcze w zielone gramy, jeszcze.........:)
.....syndrom pourlopowy
.....ano meczy mnie cholerstwo przeokropnie....w czasie jego trwania widze same negatywy mieszkania na emigracji....najchetniej spakowalabym walizke i wrocila do kraju....rozsadek jednak wygrywa.....siedze wiec i cierpie.....robie wszystko zeby nie myslec.....dzis od rana zaliczylam 9 minut sztucznego sloneczka ( bo leje 3 dzien z rzedu ) i 2 godziny silowni.....weszlam schodami 160 pieter....wioslowalam przez 20 minut i przebieglam interwalami 10 km.....to ostatnie to juz byla przesada.....ale chcialam sie dobic....no wiecie jak to jest : na zlosc mamie odmroze sobie uszy....
....niestety nic mi nie lepiej.....
....papierosa mnie sie chce.....
...a oprocz tego nic....
...nawet zwyczajowy odmulacz w postaci zakupow nie stanowi dzis dla mnie atrakcji....
...chyba zatem bede lezec i pachniec.....
....bo coz mi innego pozostalo :)))))))
...bo ze
.....bo ze z powodu, ze calkiem wysiadla mi sokowirowka musialam dzis od rana biegac za nowa.....jakieeee cudo kupilam to tylko w ramke i ogladac hehhehehe......cichutkie i malo do mycia.....ta co sie zpsula to lubila budzic mieszkancow okolicznych domkow kiedy wytwarzala hektolitry soku.....jej nastepczyni jest o wiele subtelniejsza i pojemniejsza przy okazji.....moge zrobic dwa litry zyciodajnego plynu na jeden raz nie wyrzucajac zawartosci dolaczonego smietnika.....
pijam ,mostwo sokow....wlasciwie zlapalam sie na tym, ze wiecej pije niz jem.....no bo to wszystko co blenduje i koktajlem nazywam to tez raczej do picia.....tak wiec jakies dwa litry warzywno-owocowego wyciskanego i do tego litr koktajli gestych....plus woda i herbatki.....
po dwutygodniowej przerwie w cwiczeniach nie mam jeszcze odwagi pojsc na bieznie.....nie lubie polsrodkow.....wiec jakies tam 5km mnie malo bawi, a na wiecej niestety nie mam sily....procenty zrobily swoje.....alkohol to jednak paskudztwo.....fuuuuuj......oczywiscie tylko "po", bo w trakcie to prawie jak lekarstwo na wszelkie bole istnienia hehehheheh.....
poza tym pada u mnie od wczoraj......
mam gore prania, ktorego nie mam gdzie suszyc.....
jutro pierwszy dzien do pracy po dwutygodniowej przerwie......boje sie tego co tam zastane
usmazylam dzis synowi bekon na sniadanie.....zapach byl nieziemski.....ale wystarczylo, ze zwizualizowalam sobie co to tak naprawde jest i poczulam smrodek......doslownie smrodek....
zycie jest piekne......
cudem chyba nawet jest noooooo nie????
.....w domku
.....wrocilam :)
....w Polsce wcale nie bylo tak zimno jak sie zapowiadalo....owszem lezaly jakies resztki sniegu, ale moja biala futrzana czapke zalozylam na dobra sprawe tylko raz....zeby zrobione!!!....oszczedze czytajacym szczegolow na temat wycinania i szycia dziasel, bo to malo estetyczne hehhehehehe....stacjonowalam w Lodzi, ale lecialam z Wroclawia wiec udalo mi sie byc chwilke w obu tych miejscach.....Lodz umiera....to takie bardzo smutne miasto teraz, chociaz wiele we mnie sympatii do niego....Wroclaw to juz calkiem inna bajka....tak jakos blizej Europy jest.....polskie koleje nadal w oplakanym stanie.....obsluga w sklepach jak za PRL-u ( tutaj sie nic nie zmienilo ) i niestety ogolnie wszedzie szaro i buro....ale i tak bylo pieeeeknie ......jak zwykle w kraju dopada mnie syndrom galopujacego czasu....jakos tak przyspiesza strasznie.....wszedzie trzeba poruszac sie biegiem.....czlowiek chce nadrobic zaleglosci kulturalne, odwiedzic jak najwieksza liczbe znajomych i jeszcze przy okazji pobiegac po sklepach....spalam po 4 godziny i wrocilam do domku wykonczona do imentu....taki to urlop wypoczynkowy sobie sprawilam :))
.....zaskoczyla mnie pozytywnie roznorodnosc zdrowych produktow w Polsce....co prawda robilam zakupy tylko w Almie i do tego marketu glownie odnosza sie moje slowa, ale bylo w czym wybierac.....
co do diety to byla malo raw z uwagi na fakt, ze trudno mi bylo przyrzadzac moje koktajle i inne takie ustrojstwa w nieswoim domku....oglosilam, ze jem jak jem i ze gospodarze nie maja zawracac sobie glowy przyrzadzaniem osobnych posilkow dla mnie....obiadowalam sie w fajnej wegetariansko-weganskiej knajpce Green Way....maja tam duzy wybor weganskich rzeczy....
.....pilam duzo alkoholu i we Wroclawiu skusilam sie na pierogi z pieca z kapusta i grzybami....pyszneeeee byly, ale do teraz gdzies je tam w srodku czuje ....
....teraz nadszedl czas na rekonwalescencje.....
.....koktajl ze szpinaku i banana juz przede mna stoi :))))
...na zdrowie :)))
....wylot??
....ano tak....wylot do Polski stanal pod wielkim znakiem zapytania...mam ostra jelitowke....liczylam na to, ze jeden dzien i bedzie po krzyku, ale sie chyba jednak przeliczylam....zostal mi tylko czwartek do wykurowania a niestety konca chorobska nie widac :((((.......nie moge jesc....nie moge pic....nie moge siedziec.....wlasciwie nic nie moge....tylko spanie i lezenie....buuuuuuu......nie dam rady leciec w takim stanie....eeeeechhh...a przyznam sie szczerze, ze wydalam sporo kasy na ciuchy wyjazdowe....o paranojo!!!! naszukalam sie zimowych czapek i kurtek w internecie, bo w sklepach juz niczego nie uswiadczysz.....angielskie zimy sa bezsniegowe i prawie bez mrozow wiec z garderoba cieniutko.....przyjaciolka u ktorej mamy sie zatrzymac przyslala mi kilka fotek bialej Lodzi.....na zdjeciach to nawet fajnie wyglada, ale rzeczywistosc moze juz nie byc taka bajkowa......
.....zatem byle do jutra....obaczymy czy wirus pojdzie sobie w cholere czy na dobre zadomowil sie u mnie.....najbardziej zal mi mojego biegania.....jesli jednak wybiore sie do kraju bede prawie dwa tygodnie bez treningu.....eeeechhhhh.....
a u nas pieeeekne slonce i mimo, ze nie jest najcieplej to jednak tak jakos bardziej optymistycznie sie patrzy na swiat widzac blekitne niebo :))))
...po
...po....wlasciwie to nie mam co napisac "po" swietach.....jakos przeszly niezauwazenie....oprocz wszechobecnych w moim domu zonkili nic nie wskazuje, ze byla Wielkanoc....czesc swiat spedzilam z moimi dziadkami czyli w pracy....codziennie bylam na silowni....jadlam normalnie....znaczy sie rutyna i nuda :)
....biegam teraz tylko wewnatrz....za zimno zeby to robic outdoor....tzn dla mnie za zimno...nie umiem prawidlowo oddychac podczas dlugiego, zimnego biegu.....od razu nabawiam sie zapalenia gardla....z kolei wewnatrz troche nudno....20 km ciagnie sie w nieskonczonosc....najlepiej jest jak sie dorwie jakiegos "cichego" konkurenta obok....biegnie sie wtedy z nim albo z nia.....mozna podkrecac tempo....robic podbiegi.....i nawet jesli ten obok wcale tego nie zauwaza to mnie tak jakos razniej biec z kims hehehehhehe
nie mam weny pisarskiej....
za to mam biegunke od wczoraj.....
w piatek lece do kraju.....
musze "do nich" zadzwonic co by juz przestali sie wygooooopiac z tym sniegiem i na moj przyjazd zmienili aure....
bez powodu dostalam Alien od ceza.....wciaz mnie zastanawia jak dlugo mozna kochac jeden zapach.....cale zycie????
diabolicznie chce mi sie palic po kilku latach abstynencji.....czego to moze byc objaw???
WAGA 62.8.....zawartosc tluszczu 19.9% wow!!!!!!!!!!!!!