Wczoraj się zważyłam, patrzę, Jezu drogi, 86 kg. :/ Poprzestawiałam wagę w różne kąty pokoju, poszłam do toalety raz, poszłam do toalety drugi raz. Nic. Ciągle 85-86 kg. Od razu w głowie wałkowałam każdy posiłek ubiegłego tygodnia, gdzie mogłam się "machnąć" z kilkoma gramami. Gdzie podjadłam 3 rodzynki niepotrzebnie. Normalnie Sąd Pański miałam w głowie. I już sobie obiecywałam, że będę zaniżać w dół ilości składników w przepisach, wcześniej kolację etc.
W porę przypomniałam sobie, że przecież akurat mam pierwszy dzień okresu, a wtedy zawsze ważę więcej, bo woda się zbiera, czy coś takiego:). Odetchnęłam z ulgą, ale i tak było mi dość smutno, że nie będzie wagi zgodnej z planem.
No, ale w środku tygodnia już ważyłam 84,5 kg, więc kiedy dziś nie mogłam zerknąć na jutrzejszy jadłospis (teraz, w nocy), to wpisałam właśnie 84,5 z przekonaniem, że i tak nieźle naciągam w dół, opierając się na jakimś mglistym wspomnieniu wagi z wtorku, czy środy...
I już się kładę spać, godzina 2:30 jest teraz, więc tak jeszcze chciałam sprawdzić, czy chociaż strzałka drgnie lekko poniżej tych 86-85... I co widzę? KURKA WODNA! Na wadze IDEALNIE 84! Wprost uwierzyć nie mogę! I ani mniej ani więcej 84. Nigdy w życiu nic nie szło mi tak zgodnie z planem, jak to chudnięcie z vitalią. Serio. Nigdy. Ja nawet nigdy nie wierzyłam, że tak może być...
I co z tego, jak na głodówkach chudłam po 7 kg w tygodniu, skoro wiedziałam że gdy tylko zacznę jeść, to się skończy. A teraz jem i to smacznie i czuję, że jeszcze długo mogę tak pociągnąć. :)
I dlatego tak się cieszę z tych zdrowo zgubionych kilogramów! Mimo, że na głodówce 3 kilo to byłby żaden wynik. Na diecie, podczas której jem i uważam na to, co jem to jest MEGA wynik!