Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Jestem grubasem. Lubię mieć makijaż i ułożone włosy. Lubię gotować i piec dla rodziny. Lubię jeść. Za bardzo. Jestem zajadaczem emocjonalnym i brak mi konsekwencji w podejmowanych próbach zrzucenia wagi. Coraz trudniej kupić mi fajne ubrania i patrzeć na siebei bez pogardy w lustro.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 19237
Komentarzy: 558
Założony: 3 maja 2017
Ostatni wpis: 11 lipca 2018

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Azane

kobieta, 40 lat, Warszawa

172 cm, 105.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

19 stycznia 2018 , Komentarze (5)

Powoli wracam do żywych... Kaszel jeszcze mnie męczy, ale ogólnie jest o niebo lepiej. Dziś pokusiłam się o spacer, a nawet dwa, w tym jeden w śniegu po kolana - tak mnie pogoda zaskoczyła niczym drogowców. Cieszę się bo przeszłam więcej niż 600 metrów bez ognia w płucach.. Nie forsuję się, ale zaczynam żyć. Jak tak dalej pójdzie to może uda się wrócić na basen po niedzieli.

Rozpiski jedzeniowej pilnuję. Dziś miałam powrót do czasów dzieciństwa, bo Vitalia zafundowała mi kaszę manną z owocami. Rany, zapomniałam, że to takie dobre! Waga za to szaleje... Z dnia na dzien pokazuje dwa ilo więcej, półtora mniej i spowrotem. Pomijając moje zwykłe wahania wagi to dalej dziwne.. Może po chorobie i przymusowej głodówce organizm jeszcze nei wie czego chce. Zobaczymy, mam nadzieję, ze się uspokoi. Niby z paska do celu kolejnego brakuje mi 0,9 kg, co chciałabym osiągnąć w pierwszym tygodniu lutego, ale w tym szalenstwie trudno określić czy wskoczę na olejny level,, Pozostaje robić swoje;)

13 stycznia 2018 , Komentarze (15)

No to dalej choruję... Ogólnie jest już lepiej, nie mam wulkanicznej temperatury i popiołu w gardle, ale nadal trzyma mnie kaszel. Po braku sił i prawie nic niejedzeniu dziś pojawił się apetyt, a nawet głód, dziki, wilczy - trudno go było opanować, ale jakoś dałam radę. Muszę się pilnować żeby po tym poście nie nadrobić...

Od 3 tygodni ćwiczeń brak - wkurza mnie to niesamowicie, bo mam wrazenie, ze zaprzepaszczam to co sobie wypracowałam. Nie wiem jak to ogarnę - dziś wyszłam na spacer i po przejściu 600 metrów czułam się jak po maratonie. Jednak siły jeszcze totalnie nie te...

Plan na miesiąc minus dwa kilo - zrealizuję wtedy swój kolejny milestone. Waga będzie symboliczna a i data też. Brzmi do zrobienia, ale przy tych moich zdrowotnych zawirowaniach będę sobą bardzo rozczarowana jeśli tego nie zrobię... Swoją drogą tu pół kilo tam pół i ładnie się to wszystko zbiera:)))

11 stycznia 2018 , Komentarze (24)

Każdy ma swoją filozofię szczęścia... dobra praca, fajna płaca albo święty spokój... Dziś "made my day" spódnica. Zwykła, niezwykła spódnica... Marzyłam o skórzanej (oczywiście pseudoskórzanej) spódnicy... długo marzyłam i kupiłam. Dawno to było temu. Przeleżała w szafie za mała. Miałam ją oddać, sprzedać, albo już wyrzucić z tej frustracji, że ja do niej pałam miłością a ona mnie ma w pupce. Chociaż dosłownie to moja pupka się w nią nie mieściła, no dokłądniej to brzuch... A dziś w nią wchodzę, nawet luz mam. 

Szczęśliwa jestem!

6 stycznia 2018 , Komentarze (4)

świąteczne szaleństwo, obżarstwo, pierogi, makowce, serniki, czekolady prezentowe i co? A guzik, nie jest źle. Na bilansie 0,2 na plusie, ale od tygodnia leze, od 2 nie ćwiczę i na to zrzucam tę szaleńczą liczbę.

Trochę mnie martwi to, że się rozchorowałam. Nie mam siły sobie gotować, o ćwiczeniu nawet nie wspomnę... zimne szejki na moje gardło to tez średni pomysł. Nie wiem jak ogarnąć temat. Dobrze tylko, ze odpada zarcie na telefon, bo chyba codziennie bym jakiegoś hindusa zapraszała...

póki co pod górkę, marzy mi się zrzucić przez miesiąc 2,5 kg - zrealizowałabym kolejny krok a i data dla mnie symboliczna się zbliza... ech.

4 grudnia 2017 , Komentarze (7)

Po ostatnim wpisie, gdzie przyznałam się do ubytku 20 kilo dostałam parę pytań jak i jak i jakim cudem;) Rzeczywiście w pamiętniku mało o tym, bo jakoś częściej mam ochotę napisać o tym, co mi w duszy gra, niż o konkretach, no a może szkoda;)

Cudów żadnych nie ma. Zdrowe jedzenie i ruch. Tak, tak te banały naprawdę działają. Wszyscy o tym wiemy i mało kto się słucha, zanim wybije jego godzina! Ja sobie pomogłam w tym wszystkim i skorzystałam z diety Vitalii SD, czyli tak zwanej Smacznie Dopasowanej.

Niby rozwiązanie podane na talerzu, ale to nie oznacza, że zawsze było łatwo…

Wstałaś? Idź coś zjedz!

Musiałam nauczyć się jeść śniadania. Wiem, że są osoby, które bez posiłku nie wyjdą z domu – i bardzo dobrze. Ja niestety do nich nie należałam. Mogłam nie jeść do 13, ale z nawiązką sobie odbijałam potem, szczególnie wieczorami. O konieczności jedzenia śniadań przekonała mnie nie żadna akcja uświadamiająca czy racjonalne argumenty, a pewien artykuł o zawodnikach sumo. Jak wszyscy wiemy zawodnicy sumo są na specjalnej diecie i mówiąc ogólnie im waga wyższa tym lepiej. Okazuje się, że jednym ze sposobów, aby tę wagę podbijać jest właśnie niejedzenie śniadań. Kiedy organizm po przebudzeniu nie dostaje pokarmu przechodzi w tryb postu (tak! Tak! Nawet po tej sutej kolacji), co za tym idzie metabolizm zwalnia, a to co potem dostarczymy jest magazynowane. Przedstawione korelacje prezentowały, że im dłuższa przerwa między  kolacją a śniadaniem, tym większy przyrost wagi. Czyli strzelałam sobie w kolano Moi Drodzy…

Regularność jak w zegarku.

Na początku miałam wielki problem, aby zmieścić w rozkładzie dnia te 5 posiłków. Tym bardziej, że bywają w życiu czasy spokojne, ale i takie, że nie ma czasu oddychać. Poza tym, miałam wrażenie że ciągle jem, że dopiero skończyłam jedno a już zaczynam drugie. Były też w tym czasie komentarze w stylu: no przecież miałaś się odchudzać. Ano miałam,,, ale nie miałam się głodzić. Pewnie że zdarza mi się ominąć posiłek (nu! Nu! Nu!), albo zastąpić go czymś innym, bo jestem w drodze. Po pół roku mniej więcej już wiem jaką porcję na jaki posiłek powinnam sobie przygotować i uwierzcie, że nawet na obiedzie u teściowej udaje się ogarnać temat w miarę dyplomatycznie;)

Mój skarb: waga i zamrażarka.

Z wagą na początku nie mogłam się zaprzyjaźnić. Milion nanosekund zajmowało mi odmierzenie odpowiedniej porcji, tym bardziej że nie chciałam tego robić na oko. Na początku przerażały mnie ilości, ale w kontekście tego ile jadłam wcześniej. O ile z kaszą czy ryżem było ok, to moje porcje makaronu spokojnie starczałyby dla dwojga.. W każdym razie zaopatrzona w dobrą wagę z tarowaniem daję radę i też już nie przesadzam z plastrem pomidora w jedną lub w drugą stronę.  Mięso porcjuję sobie po kupieniu i zamrażam, podpisuję gramaturę. Najczęściej mam stałe gramatury, więc jest to do ogarnięcia. Podobnie robię z warzywami z mrożonki. To taki time&money sayver;)

Nie dajmy się zwariować.

Chyba największa zmiana jaka się dokonała to brak restrykcji. W swoim życiu byłam po obu stronach barykady – potrafiłam jeść 600 kalorii dziennie i miesiąc jechać na kopenhaskiej… Potrafiłam też zjeść całą pizzę i zagryźć chipsami i czekoladą. Ze skrajności w skrajność tak to było. Teraz staram się trzymać diety, jechać zgodnie z rozpiską, ale jakto w życiu są imieniny, imprezy, są też zachcianki i jest okres.. Zdarza mi się zjeść kawałek ciasta, pizzy czy czegoś i po prostu wliczam to w bilans, zastępując jakiś posiłek. Nie wierzę w cheat dni – żarłabym chyba od rana do wieczora, ani w cheat posiłki. Sama nazwa mnie zniechęca, nie po to ciężko pracuję aby OSZUKIWAĆ samą siebie. Po prostu szukam równowagi. Wiadomo, że czasem zjem za dużo, ale nie tłumaczę sobie że już zmarnowałam cały dzień, rzucam dietę i jutro zacznę od nowa. No nie… Już tak nie robię..

Ruchanko przede wszystkim.

No musiałam, bo tak poważnie się w tym wpisie zrobiło. Buziaki dla tych co pomyśleli co pomyśleli, a mi chodzi o ruch po prostu;) Na początku zaczęłam od biegania.. To był błąd. Nie polecam. Po pierwsze nie lubię biegać, nigdy nie lubiłam, po drugie przy takim obciążeniu czułam jak lata i trzęsie mi się wszystko. Mega nieprzyjemne, niekomfortowe, obleśne.. Porzuciłam ruch. Na szczęście zrobiło się ciepło i wyciągnęłam rower. Poczułam się wolna… Dosłownie codziennie wieczorem wypadałam na wycieczki, dziesięć, dwadzieścia kilometrów, zakupy na bagażniku i takie tam.. Przypomniałam sobie potem, że dawno temu lubiłam step i to był strzał w dziesiątkę. Dziś coraz łatwiej mi się ruszać. Chodzę na basen, bo pokonałam wstyd (trochę) i staram się być aktywna;)

Druga strona księżyca…

No Dziewczyny, żeby nie było tak kolorowo są i ciemne strony. Nie mogę poradzić sobie ze skórą. Paradoksalnie właśnie teraz jest coraz gorzej. Cellulit i rozstępy. Może macie jakieś sposoby? Bo ja już cuda na kiju stosuję i dupka, pupka, no jest źle:/ taka nagroda, o!

Przede mną kolejne 20, pewnie upadnę nie raz i nie dwa. Pewnie wstanę się otrzepię, albo i chwilę popłynę. Przeraża mnie trochę wizja świąt. Z drugiej strony, miałam już po drodze wesela i inne imprezy i jakoś było. No zobaczymy. Póki co idę robić szpinakowe naleśniory;)

3 grudnia 2017 , Komentarze (63)

Dwie paki cukru, albo mąki, worek cementu, klatka jabłek - tyle mnie mniej... W sumie to powinnam to przeliczyć na kostki smalcu, ale szczerze to nie wiem w jakich opakowaniach sprzedają teraz smalec i chyba byłaby to wyższa matematyka. Waga już jakiś czas oscylowała w tych granicach: 19,7; 19,3; ale weekendowe oficjalne ważenie przyniosło wreszcie nareszcie ten dzień. I co? No i nico,a raczej różnie...

Z jednej strony, jak sama sobie powiem, że schudłam 20 kilo to jestem dumna. Zrobiłam to zdrowo, z głową, z pomocą, z ruchem i nowymi produktami, które odkrywam. Zrobiłam to chodząc na imprezy, jeżdząc na wyjazdy, z kawałkami ciasta po drodze, których nie interpretuje jako wpadki. Staram się zmieniać nastawienie do jedzenia, ciekawi mnie to w jaki sposób wpływa na moje ciało, stan ducha i umysł. Czasami czuję się jak alchemik w tym wszystkim. Powinnam się cieszyć, ale...

Jak sobie pomyślę, że jeszcze 20 (ponad) przede mną to mnie bierze czarna rozpacz. I to nawet nie w kontekście tego ile to potrwa, bo wiem, że długo. Nie  w kontekście tego, ze nie dam rady - bo wiem, że dam. Tylko myślę sobie w jakiej dupie ja byłam, do czego musiałam się doprowadzić, żeby się obudzić, żeby postawić kropkę i powalczyć o siebie...

Wybuchowa mieszanka emocji...

28 listopada 2017 , Komentarze (33)

"NIe chudnij już" - usłyszałam dzisiaj. To już niezdrowe. No szok po prostu. Jakbym ważyła 60 kilo to może miałoby to sens, ale mnie 60 kg nie dotyczy.. Jak mam temu komuś wytłumaczyć, że ważę prawie sto kilogramów, że to nadal nawet nie nadwaga a otyłość, że mogę się nazywać puszystą, grubokościstą, ale mimo wszystko mam zagrażający zdrowiu i dobremu samopoczuciu balast. No właśnie - skąd w ogóle myśl, że muszę się tłumaczyć? No bo przecież nie muszę, to co robię robię dla siebie, dbam o siebie, walczę o siebie. Jejku jak trudno czasami sobie to uświadomić... przypomnieć..Tłumaczę sobie, że zaczyna być widać różnicę i że w sumie mogę to odebrać jako komplement.  Chyba tak zrobię;)

"Ty już 20 kilo ... a ja... ja nadal nic?" No tak, ja 20 kilo, bo ja na to pracuję, z wpadkami, potknięciami, olewackimi dniami, ale mimo wszystko. Nie mam w domu chipsów, nie kupuję czekolady, nie zjadam paczki ciastek jako beforka... Kuźwa, samo się zrobiło i "Tobie" też powinno samo. Jestem zła...  Mam koleżankę, nawet dość bliską, zaczynałyśmy razem, ona odpuściła po kilku dniach. Nie wiem ile razy starałam się ją wyciągnać na basen, na rower, na cokolwiek. Robiłam naleśniki z ciemnej mąki i przepyszną cebulową, aby pokazać, że można, że nie trzeba jeść tutaj zabójczych dla portfela krewetek i znienawidzonej wątróbki. Nic nie pomogło A teraz jest smutek, bo ja z dużo większej od niej jestem teraz niedużo, ale jednak mniejsza.

Pełen goryczy te dzisiejszy post, ale takie emocje, więc i taki zapis...

13 listopada 2017 , Komentarze (7)

Cicho byłam, ale to nie znaczy, że nie walczyłam. Wiadomo, raz na górze, raz przejechana walcem. Październik spisuję na straty. Zbiór przeciwności losu mocno mnie pokiereszował- najpierw nie jadłąm nic, potem jadłam wszystko. W rezultacie był to miesiąc stracony, no może z wyjątkiem doświadczenia, jakie zostaje...

18 kilogramów! tyle jest mnie mniej! to są prawie dwie paczki cukru, albo mąki... Nieźle się można nadźwigać na zakupach. W sumie to powinnam napisać 18 kilogramów erytrolu, ksylitolu i mąki pełnoziarnistej, bo tej zwykłej prawie przestałąm używać, a cukier jest w cukierniczce dla gości.

To dopiero połowa drogi, nawet niepełna. Ale kiedy dotrę do kolejnych 18 kilogramów będę wstępnie zadowolona. Jeszcze nie jestem z siebie zadowolona, jeszcze długa droga przede mną, ale coś robię. Wreszcie, nareszcie coś robię! 

Kiedy czytamy "mądre" artykuły o schudnięciu piszą nam, że będzie zdrowiej i ogólnie mówiąc ładniej. Często przewija się wątek lepszych wyników lekarskich i większego zasobu ciuchów w sklepie. Bo wiecie, są nadal tematy tabu, które tylko ktoś "puszysty, gruby, okrągły, z nadwagą, otyły" czy jak tam chcemy to nazwać zrozumie....

Mniej mi się ocierają uda, coś co było zmorą szczególnie w ciepłe dni, łatwej mi się chodzi na obcasach, łątwiej mi się golić- wszędzie powyżej kolan;),nie wstaję z bólem kręgosłupa, który zwalam na niewygodny materac a nie na niewygodę jaką fundowałam obciążeniem i przede wszystkim nie żyję w przekonaniu, że takie geny, że jem <prawie> zdrowo i puchnę od powietrza;).

Znacie to?

29 czerwca 2017 , Komentarze (1)

Po utracie 10,7 kg waga niezbyt się rusza. Tak, tak wiem. Normalne... ale takie demotywujące!

12 czerwca 2017 , Komentarze (2)

W mojej szafie są ubrania w rozmiarach od 38 do 52. Zastanawiam się dlaczego tak trudno jest się pozbyć tych najmniejszych, tych które od kilkudziesięciu miesięcy tylko zajmują miejsce. Gdzieś w głowie ciągle brzmi nadzieja, ze przeciez w nie wejdę, to moja ulubiona sukienka, w tym byłam na ważnej imprezie, to lubię, a to kupiłam za podwójny majątek. Mnóstwo bezsensownych powodów... Tez tak macie? 

W ramach ćwiczenia szczerości ze samą sobą spakowałam wór na Caritas. Powędrowały tam niektóre rzeczy z metkami, które kupiłam kilka lat temu "ku motywacji", "odrobinę" za małe. Jeszcze nie dorosłam do tego by pozbyć się wszystkich. Poza tym skoro chudnę to tym razem moze naprawdę w nie wejdę! Powędrowało też kilka rzeczy odrobinę - tym razem już dosłowną - za dużych. Teraz jestem w takim momencie, ze 50 jest dla mnie za duże, a 48 za małe... Oczywiście zalezy jaka firma, krój itp, ale tak uogólniając. Myślę sobie, że wymiana garderoby będzie też nagrodą. Super będzie wejść do slepu i kupowac to co mi się podoba, a nie to, w co uda mi się wcisnąć. Skupiam się na tu i teraz, walczę dalej!

Tylko rozmiar skarpet bezwzględnie już z 2o lat taki sam;)

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.